Komentarz: Narodowa duma. Szkoda, że na wyrost

źródło: własne; autor: redakcja

Byliśmy na otwarciu Stadionu Narodowego. Sparing jak sparing. Dopiero lektura czwartkowych mediów kazała zadać pytanie, czy byliśmy na tym samym meczu, co inni? Bo nagle dowiadujemy się, że organizacja mistrzowska, atmosfera niesamowita, a gra Reprezentacji nawet na ćwierćfinał Euro 2012…

Reklama

Typowej relacji z otwarcia Stadionu Narodowego nie pisaliśmy, bo to wydarzenie bez historii. Mecz się odbył, ludzie się rozeszli bardziej zadowoleni stadionem niż samą imprezą. Dopiero czwartek przyniósł przebudzenie w zgoła innym kraju, niż żyliśmy jeszcze w styczniu i lutym. Przestało się liczyć, że otworzyć obiekt udało się za chyba siódmym razem. Wszystko stało się piękne, wszyscy byli jednogłośnie zachwyceni. Nawet Jan Tomaszewski wiwatował, choć oczywiście Kadry z przestępcą (Piszczek) oglądał nie będzie, a na Stadionie nogi nie postawi aż do wyjaśnienia w sądzie, dlaczego jest taki drogi. Z tego akurat powodu Narodowe Centrum Sportu płakać pewnie nie będzie. Ani nikt inny.

Futbol mało istotny

Sam mecz trudno w ogóle oceniać. W kraju, gdzie na futbolu każdy zna się najlepiej, a w TVP śledziło go 9 mln widzów, nie będziemy pisać, jak bardzo nie chciało się grać Portugalczykom i jak bardzo zadowoliła nas gra może dwóch polskich zawodników.

Za to nie można przejść obojętnie, kiedy jeden z czołowych polskich portali twierdzi, że ten mecz daje nadzieje na ćwierćfinał Euro 2012. Po wejściu w link opatrzony takim tytułem dowiadujemy się, że to Roman Kołtoń tak twierdzi i już wiemy, dlaczego przeciętny Polak uważa, że na futbolu od Kołtonia zna się lepiej.

Atmosfera jak na Kadrze

Przyznajemy się bez bicia – zbierając doświadczenia całej redakcji (mamy wymówkę – jest nas mało) byliśmy może na dziesięciu meczach Reprezentacji. Nigdy nas nie zachwycała atmosfera tych meczów, bo zwykle jest po prostu jarmarczna. Ogólnie wesoło, czasem nawet głośno, ale raczej dla samej wesołości, niż w ramach wsparcia zawodników. Jeśli ktoś chce dopingu i efektownych opraw, chodzi na mecze ligowe. To jednak nie znaczy, że było źle. Ba, było nawet lepiej niż oczekiwaliśmy.

W końcu ostatnie miesiące w naszym kraju to festiwal coraz dziwniejszych decyzji, które jednym przynoszą pieniądze, a innym psują zabawę na meczach. PZPN uznaje za jedyną organizację kibicowską… spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, którą sam założył. Nie pozwala już niezależnym grupom prowadzić dopingu czy przygotowywać opraw. Do tego wprowadził żenujący zakaz wnoszenia flag większych niż 2x1,5m, który skutecznie zniechęcił wielu do wieszania barw narodowych na betonowych balustradach. Teraz Związek zabrania jeszcze wnoszenia dobrych aparatów fotograficznych (nie definiując zresztą, co to znaczy), bo przecież nie daj Bóg, żeby ktoś zrobił dobre zdjęcie i gdzieś je umieścił. W końcu zapłacił tylko 112-180 zł za bilet. To go wcale nie upoważnia do rejestrowania wspomnień.

Stadion Narodowy w WarszawieLoże puste, więc flagi nawet by nikomu nie zasłaniały. Reklam PZPN na czas meczu też tam nie zawiesił. Więc dlaczego kibicom nie pozwolono przywozić płócien? Dobrze, że przynajmniej niektórzy nie posłuchali. I tym razem, łaskawie, nie kazano im rozcinać barw na kawałki... Fot: Stadiony.net

Jedni upierają się, że atmosfera była wspaniała, bo pewnie siedzieli w loży prasowej i cieszył ich ogólny tumult (Szpakowski? Chyba tak się nazywają), a nie zwracali uwagi na chaos, brak koordynacji i związany z tym ubogi repertuar. Nie widzieli też, ilu ludzi miało wspólne śpiewy w poważaniu, a ilu z różnym skutkiem próbowało widzów wokół siebie pobudzić do śpiewu. Z drugiej strony są ci, którzy przywykli do „młynów”, „kotłów” i innych „żylet” z całej Polski, którym mecz z Portugalią śmierdział piknikiem już na wysokości Mostu Poniatowskiego. My jesteśmy gdzieś po środku, bo były dobre zrywy, kto chciał - mógł śpiewać, ale do ligi porównać się nie da. Tak było, jest i raczej zostanie.

Za to jedno zjawisko zwracało uwagę obserwatorów z trybun dla „plebsu”. I to zjawisko w naszym kraju nowe, choć na świecie całkiem znane. Loże biznesowe i trybuna VIP (jak zwał, tak zwał), które każdorazowo irytują kibiców. Bo oto mamy parę tysięcy ludzi, którzy zapłacili krocie, a mecz ich nawet nie obchodzi. Zapłacili, żeby „bywać” i nie mieszać się ze zbieraniną z innych trybun. Sekcja z miejscami o wyższym standardzie była pustawa przez długi czas każdej z połów, bo ludzie gawędzili w kuluarach (czyt. dorwali się do szwedzkiego stołu), co normalnego kibica doprowadza do szału.

Stadion Narodowy w WarszawieU góry i po prawej zwykli kibice, po lewej u dołu strefa z lepszymi miejscami. Pustymi też, bo na zapleczu jest catering... Fot: Stadiony.net

Idzie przez stadion fala meksykańska, a ta garstka w odgrodzonej od pospólstwa strefie nawet nie pofatyguje się unieść rąk, nie mówiąc o wstawaniu. Co zresztą doprowadziło do okrzyków w stylu „ruszcie dupy”. A z kolei te okrzyki utrwalają u możnych obraz dziwnych zdziczałych plebejuszy i ich przaśnych rozrywek. Jakaś fala, jakieś wrzaski. Przecież oni jedzą sushi, popijając alkoholem, którego panowie z policji udają, że nie widzą. Nie wiemy, jak było w lożach na tym meczu (widzieliśmy tylko szampana), ale wiemy, że ten proceder trwa w najlepsze, bo sami policjanci mówią o nim otwarcie (ale ścigać, w żadnym razie). Ba, wiemy nawet, jaką wódkę pija na meczach Grzegorz Lato.

Organizacja na luzie…

Dwuetapowa kontrola biletów brzmi profesjonalnie i tak też wyglądała. Ale już rewizje wchodzących były wyrywkowe, zależnie od napływu ludzi przy bramach. Stąd nie dziwi, że weszło sporo osób z niewymiarowymi flagami, a i aparatów porządkowi za bardzo nie kontrolowali. Na szczęście dla wszystkich. Po promenadzie można było pospacerować niemal wokół całego stadionu, a służby informacyjne przyjazne i kompetentne, zresztą policjanci podobnie.

Większość z 69 lóż pusta, tak samo jak pierwsze rzędy krzesełek. Te ostatnie rzeczniczka PZPN tłumaczyła "słabą widocznością". W końcu trudno o gorsze miejsce, niż to w pierwszym rzędzie, z którego jak na dłoni widać np. ławkę rezerwowych. Przynajmniej zdaniem PZPN.

Oznakowanie dobre, pod warunkiem jednak, że samemu doszło się pod swój sektor. I nie było się do tego niepełnosprawnym albo obcokrajowcem. Zwłaszcza ta ostatnia ewentualność wydała się organizatorom najmniej prawdopodobna, wszak organizowali tylko mecz międzynarodowy. Portugalczyków było mało, więc PZPN postanowił, że sami sobie poradzą. Podobnie z innymi kibicami tam, gdzie pozamykano toalety, albo w kioskach, w których zabrakło jedzenia.

No ale skoro ktoś poradził sobie z wejściem na obiekt, to już nabył pewne kompetencje w stadionowym survivalu. Otwarte tylko trzy z dziesięciu bram, w tym jedna dla garstki widzów, którzy zapłacili więcej od innych. Czyli przez dwa wejścia PZPN postanowił przepuścić 48 tys. ludzi, a policja postanowiła przyklasnąć, bo to nie byli ci straszni ligowi chuligani, tylko mniej zacietrzewiona publiczność reprezentacyjna. W dodatku nie było żadnej kontroli nad natężeniem ruchu i gdy przed jedną bramą kłębił się tłum, przed drugą było luźno. Nikt nie rozładowywał sytuacji, kierując część ludzi do mniej oblężonej bramy. Ale co tam, kibic do ścisku przyzwyczajony być musi.

Stadion Narodowy w WarszawieZ tej strony Narodowy prezentuje się naprawdę efektownie. Co nie znaczy, że kibice nie powinni być wpuszczani z każdej strony. Fot: Stadiony.net

… i na granicy ryzyka

Lubimy myśleć, że w ciągu ostatniej dekady prowadzenia Stadiony.net trochę o stadionach się dowiedzieliśmy. Dlatego nie przyjmujemy twierdzeń o tym, że organizacja przebiegła świetnie, które serwują media masowe. W ostatnich latach śledziliśmy publikacje powstałe po największych tragediach, jakie kiedykolwiek działy się na stadionach. Od słynnego Hillsborough, przez Heysel, Bradford, Glasgow, Pireus, Moskwę, a do prawie nieznanego w naszym kraju Katmandu, o którym będziemy pisać niebawem. Wszędzie tam do śmierci niewinnych ludzi prowadziło nieodpowiednie zarządzanie tłumem.

Czyli to, co oglądaliśmy w środę na Stadionie Narodowym. Z wchodzeniem nie było większych problemów, ale głównie dlatego, że wielu ludzi z samej choćby ciekawości przyszło nawet dwie godziny czy godzinę przed meczem. Później robiło się nerwowo i ciasno, chwilami nawet bardzo. Podobnie było z wychodzeniem, gdzie też zdarzały się zatory, niektóre bardzo znaczące. Są relacje ludzi, którzy dosłownie nie mogli ruszyć ręką czy nogą. To sytuacje, w których wystarczy jedna iskra, by wybuchła panika ogarniająca w ciągu kilku sekund tysiące ludzi. Co na to policja? Oznajmili, że „w pełni działający stadion będzie miał otwarte wszystkie wyjścia”.

A Narodowy niegotowy

Słowa te pochodzą z ust rzecznika Komendy Stołecznej, Macieja Karczyńskiego. Cóż za ironia, że mecz o Superpuchar (gdzie zaplanowano publiczność mniejszą o 15-20 tys.) zostaje odwołany z powodu zbyt słabych krótkofalówek funkcjonariuszy, ale prestiżowy sparing odbywa się jak gdyby nigdy nic przy zamkniętych siedmiu drogach ewakuacyjnych. I jak to jest, że żadne z największych mediów w naszym kraju nawet się o tym nie zająknęło?

Kiedy na początku lutego ważyły się losy organizacji Superpucharu, jeden z czytelników napisał nam „zobaczycie, że Superpuchar odwołają pod byle pretekstem, a mecz z Portugalią się odbędzie choćby stadion był dalej w budowie”. Przyznanie mu racji nie napawa nas radością.

Tekst wyraża subiektywną opinię redakcji, jest oparty na kilkunastu relacjach wiarygodnych uczestników i własnej obserwacji. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, prześlij odpowiedź na adres: michal@stadiony.net.

Reklama