Wielka tragedia: Valley Parade

autor: Michał Karaś

Choć to jedna z najstraszliwszych tragedii światowego futbolu, mało kto o niej pamięta. W europejskich mediach, „przebiła ją” katastrofa na Heysel, która miała miejsce zaledwie dwa tygodnie później. Ale dla mieszkańców Bradford 11 maja 1985 jest datą nie do wymazania z pamięci.

Historyczny sukces

Kiedy we wrześniu 1984 roku Bradford City przegrali u siebie z londyńskim Leyton Orient, mało kto spodziewał się, że zespół będzie mógł walczyć o awans do drugiej ligi. Nieoczekiwanie w kolejnych 13 meczach City nie odnotowali już żadnej porażki i do lutego zdominowali rozgrywki, budując aż 11-punktową przewagę nad drugim zespołem.

W przedostatnim meczu sezonu pokonali Bolton Wanderers na wyjeździe i świętowali pierwszy od 1937 awans do drugiej ligi. Do rodzinnego miasta zawodnicy wracali właściwie tylko na koronację, którą zaplanowano na ostatni mecz, przeciwko Lincoln City. 11 maja na Valley Parade był nadkomplet 11 076 widzów. To prawie dwukrotnie więcej, niż w poprzednich kolejkach, które gromadziły średnio 6610 osób. Przed spotkaniem kapitan City odebrał puchar za pierwszy triumf od pół wieku, a samo spotkanie miało być już tylko okazją do wspólnego święta.

Stadion do remontu

Valley Parade dziś ma już sporo ponad 100 lat, ale jego trybuny są stosunkowo nowoczesne. Zupełnie inaczej było w 1985 roku. Główna trybuna obiektu miała wtedy aż 74 lata (!). W dodatku jej konstrukcja, choć uznawana za bardzo oryginalną, była krytykowana w latach poprzedzających tragedię. Opisujący brytyjskie stadiony Simon Inglis z jednej strony uznał widok z tej części stadionu za specyficzny, porównywalny do perspektywy starego samolotu dwupłatowego (przez liczne podpory), ale z drugiej zwrócił uwagę, że pod widownią przez lata gromadziły się śmieci. Podobne ostrzeżenie wydał w 1984 roku miejski inżynier, który sprawdzał obiekt przed planowanymi na 1985 pracami modernizacyjnymi. Potrzeba remontu nie musiała być sygnalizowana przez obserwatorów z zewnątrz, klub doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale długo nie mógł zabezpieczyć odpowiedniej sumy. Dość powiedzieć, że w 1984 roku maszt oświetleniowy runął pod wpływem silnego wiatru.

Klub miał przygotowane 400 000 funtów (w tym dotacja z rzadowego funduszu na modernizację stadionów) i był gotowy zlikwidować niedoskonałości, zwłaszcza na trybunie zachodniej (głównej), po sezonie 1984/85. W marcu przy stadionie zaczęły się pojawiać stalowe elementy przyszłego dachu. Trybuna miała zmienić swoją konstrukcję po raz pierwszy od 1911 roku. Wtedy zbudowano wysoką, w dużej mierze drewnianą widownię, opartą o naturalne wzgórze. Między rzędami miejsc były przestwory, przez które latami spadały pod konstrukcję najróżniejsze śmieci – od programów meczowych, przez gazety, po pamiątki, parasole, czapki – wszystko, co można było nieuważnie zostawić na trybunie i strącić pod nią. W dodatku dach pokryty był brezentem i asfaltem, co czyniło go wyjątkowo podatnym na ogień. Przebudowa miała zmienić zarówno konstrukcję dachu, jak i stworzyć nowe, betonowe stopnie trybun. Nie byłoby już problemu z gromadzeniem się odpadów.

40. minuta

Niestety, w ostatnim meczu sezonu 1984/85, los zadrwił z planów Bradford City. Mecz był nudny, ale na trybunach nastroje dopisywały – w końcu trwało świętowanie pierwszego sukcesu od półwiecza. Do 44. minuty nie padła żadna bramka. Wtedy realizator po raz pierwszy zwrócił uwagę, że na północnym krańcu trybuny głównej (naprzeciw jego stanowiska) pojawił się ogień. Nie wiadomo, od czego się zaczęło – może od rzuconej zapałki, może od niedopałka papierosa, który spadł na stertę zalegających od lat śmieci. Ludzie zaczęli masowo przemieszczać się w stronę narożnika, środka i tyłu trybuny, a część na boisko. Wtedy nie było jeszcze mowy o panice, ogień był traktowany raczej jako niespodziewane zjawisko. Na widowni wciąż trwały śpiewy, a ludzie radośnie machali do kamery telewizyjnej, pokazując na niewielkie płomienie.

Niektórzy chcieli je gasić, ale nie było czym. Na trybunie nie było gaśnic, bo klub obawiał się, że zostaną użyte przez chuliganów. Jeden z policjantów wezwał straż pożarną. Ale to, co z wierzchu wyglądało jak małe ognisko, było tylko najwyższym z płomieni, które już rozchodziły się pod stopniami trybun na całej szerokości stumetrowej konstrukcji.

Podczas gdy ludzie zgodnie z poleceniami policji nieśpiesznie opuszczali trybunę, ogień w mgnieniu oka ogarniał kolejne sektory i zaskoczył bardzo wiele osób. Początkowo powolne opuszczanie trybuny zamieniło się w paniczne próby umknięcia przed ogniem. Ilu widzów było na trybunie? Zależnie od źródła – od 2500 do 3000. Większość z nich udała się w dół sektorów, w kierunku murawy. Stamtąd oglądali wyjątkowo spektakularny pożar. Wielu nie zdawało sobie sprawy, że komukolwiek może dziać się krzywda, z pozoru trybuna była już pusta. Dlatego na murawie też trwała zabawa – i tak po sezonie stara konstrukcja miała przecież runąć.

Postawa niektórych widzów była jednak wyjątkowo nonszalancka, bo wkrótce z płonącej konstrukcji zaczęły wychodzić osoby, których ubrania lub włosy dosłownie się paliły. Na zamieszczonym poniżej filmie z oryginalnej relacji meczowej widać m.in. mężczyznę, który ledwie porusza się, płonąc od stóp do głów. Policjanci i przypadkowi kibice szybko powalili go na ziemię i ugasili ogień. Niestety kibic zmarł w szpitalu. To jedyna ofiara, którą uwieczniono w relacji. Ze względu na charakter scen odradzamy oglądanie osobom wrazliwym.

Niestety uwięzionych kibiców było znacznie więcej. Podczas wybuchu paniki doszło do skrajnego przykładu selekcji naturalnej – silniejsi przepychali się do przodu kosztem słabszych. Wśród ofiar ponad połowa to młodzież do 20 lat i seniorzy powyżej 70. roku życia. Na liście znalazł się najstarszy kibic, były prezes klubu, 86-letni Sam Firth. Dwoje starszych kibiców nie zdążyło nawet wstać z miejsc – topniejące przekrycie dachu spłynęło na nich. Najwięcej kibiców zginęło jednak z tyłu trybuny, gdzie bramy były zamknięte, a w pobliżu nie było pracowników klubu, którzy mogliby je otworzyć. Część wrót kibicom udało się wyważyć, inni obalili ogrodzenie, ale na zapleczu centralnego sektora ogień zabił 27 osób. Całkowity bilans ofiar to 56 widzów. Poparzonych zostało 265 osób.

Ofiar mogło być znacznie więcej

Katastrofalny finał meczu Bradford City – Lincoln City był obiektem śledztwa, po którym wydano tzw. „Raport Popplewella”. Sir Oliver Popplewell w wynikach postępowania zakazał budowania w Anglii trybun z drewna, ale tragedię uznano przede wszystkim za nieszczęśliwy zbieg wypadków. Bo z jednej strony klub był już ostrzegany o zagrożeniu, ale z drugiej szykował przecież kosztowną przebudowę trybuny. Ponieważ nigdy wcześniej nie doszło do podobnego zdarzenia, świadomość ryzyka i skali zagrożenia była niewielka.

Katastrofa w Bradford do dziś bywa jednak przywoływana w kontekście dyskusji nad ogrodzeniami wokół boiska. Trybuna główna na Valley Parade nie miała wysokiego płotu, choć w latach 80. masowe wtargnięcia na murawę były stosunkowo powszechne. Gdyby przed widzami stało ogrodzenie, liczba ofiar mogłaby być nie dwu, a czterocyfrowa.

Po tragedii

Na zgliszczach trybuny policjanci pracowali przez kolejne kilkanaście godzin, do rana usuwając spalone zwłoki z miejsca pożaru. Już kilka godzin później ruszyła pierwsza z kilkuset akcji charytatywnych dla rannych i rodzin ofiar. W ramach jednej z takich inicjatyw, dwa miesiące po tragedii, w Leeds rozegrano towarzyski rewanż za finał Mundialu 1966, kiedy Niemcy spotkali się z Anglikami. Pojawiła się też specjalna wersja hymnu „You'll never walk alone”, której sprzedaż na kasetach przyniosła znaczne zyski. W sumie udało się zebrać ok. 3,5 mln funtów – sumę ogromną jak na tamte czasy (przypomnijmy, że modernizacja trybuny miała kosztować 400 tys.).

W Bradford powstał założony przez miejscowy uniwersytet i straż pożarną, a wsparty z powyższych inicjatyw oddział poparzeń, który zyskał międzynarodową sławę i wypracował metody stosowane do dziś w leczeniu tego typu urazów.

Na stadionie Lincoln City, rywali z feralnego meczu, jedną z trybun nazwano na cześć Billa Stacey i Jima Westa, dwóch fanów z Lincoln, którzy stracili życie w tragedii. Dziś na tej trybunie gromadzą się kibice dopingujący.