Frekwencja: Lech, Jaga, Lechia i długo nic
źródło: własne | MK; autor: michał
To nie był najlepszy sezon Ekstraklasy, a gdyby nie trzy wymienione powyżej kluby – byłby po prostu słaby. Tylko 4 krzesełka na każde 10 dostępnych były zajęte w sezonie 2014/15. A może być gorzej.
Reklama
Zapraszamy na podsumowanie widowni T-Mobile Ekstraklasy w sezonie 2014/15. Raport przygotowaliśmy przed podaniem oficjalnych liczb, dlatego opieramy się na własnych obliczeniach – na podstawie najlepszych możliwych źródeł, czyli przede wszystkim danych od klubów piłkarskich. Niestety, jakkolwiek byśmy nie liczyli, nie chciało nam wyjść więcej widzów niż przed rokiem. Podobnie jak Ekstraklasa SA, odnotowaliśmy minimalną różnicę względem poprzedniego sezonu, bo liczba kibiców tylko lekko drgnęła.
Niestety według naszych danych drgnęła w dół, było dokładnie o 17 659 kibiców mniej niż w rozgrywkach 2013/14. Ktoś mógłby powiedzieć, że wystarczyłaby jedna błędna decyzja wojewody mniej (zamknięty INEA Stadion w Poznaniu), i wynik byłby na plus. Ale fakty są takie, że w tym sezonie wojewodowie zamykali znacznie mniej niż w poprzednim (4 mecze zamiast aż 25 i tylko jeden z całkowicie zamkniętym stadionem!), więc i tak powinniśmy oglądać zwyżki. Zamiast tego mamy stagnację.
Zobacz pełny raport z tabelami i liczbami →
Trzy jasne punkty
Po pierwsze Lech Poznań. Mistrz czy nie mistrz, Lech na długo przed wywalczeniem tytułu był krajowym liderem pod względem wsparcia z trybun. Nic nowego, bo to już trzeci sezon z rzędu nikt nie gromadzi większej publiki. Niestety Lech pozostaje jedynym klubem w Polsce, którego widownia ani razu nie spadła poniżej 10 tysięcy. Za to jego dwa mecze powyżej 40 tysięcy, przeciwko Legii i Wiśle, to też dwa największe widowiska Ekstraklasy. Średnia 20 054 na mecz (choć bez uwzględnienia 1 meczu przy pustych trybunach) to mniej niż w rozgrywkach 2012/13, ale i tak powód do dumy.
© Es12077
Po drugie Jagiellonia. Białostoczanie nie tylko odnotowali skok o ponad 120% w średniej widowni, ale też parokrotnie wyprzedali cały nowy stadion. Ta sztuka, jak uczą przypadki teoretycznie silniejszych piłkarsko marek, nie jest łatwa. Średnio na każdym meczu 10 750 osób – wynik tym solidniejszy, że pierwszych 6 meczów grali przy pojemności ograniczonej do 6,1, a potem 7,7 tys. osób.
Po trzecie Lechia Gdańsk. Ten klub miał po zmianie właściciela walczyć o najwyższe cele, ale umówmy się: rzeczywistość szybko to zweryfikowała. Mimo to Lechia na trybunach urosła w tym sezonie prawie o jedną trzecią i stała się drugim najchętniej oglądanym klubem w Polsce. Rekord ligowej frekwencji na PGE Arenie, rekordowa łączna widownia klubu na tym obiekcie – to udało się osiągnąć. Zasługa kibiców i, rzecz jasna, pracowników klubu, którzy zrobili bardzo wiele, by ten trend wypracować. Mimo to Lechię plasujemy na trzecim miejscu naszych jasnych punktów, bo zapełnienie Areny to wciąż niespełna 40% (16 608), daleko od optymalnych wyników. Tych, przy okazji, życzymy w nowym sezonie.
Średnio na minus
Pomijając trzy kluby wymienione powyżej, Ekstraklasa może przyprawić o ból głowy. Gdzie nie spojrzeć – spadki. Na początek musimy zganić Legię. Klub, który przez prawie cały sezon był na pierwszym miejscu, okazał się za mało atrakcyjny (a może też za drogi?) dla swoich kibiców. Trzeci rok z rzędu średnia widownia przy Łazienkowskiej spada. Od 2012 jest już prawie o 5 tysięcy ludzi mniej co mecz! Co oczywiście wyjaśnia obniżkę cen na nowy sezon. Tylko czy „piątak” mniej na bilecie wystarczy do odwrócenia tendencji?
Spadek widowni Wisły Kraków jest stosunkowo niewielki i można go wytłumaczyć protestem na początku sezonu. Ale i po zakończeniu konfliktu niekoniecznie było różowo przy Reymonta – cztery razy widownia poniżej 10 tysięcy to coś, co w tak wielkim klubie nie powinno się wydarzyć.
Protest zniszczył też wyniki Zawiszy, ponieważ w Bydgoszczy zajęte było średnio co dziewiąte krzesełko! Na najgorszych meczach brakowało tylko świerszczy i krzaków turlanych przez wiatr, a frekwencja na poziomie 2809 to zdecydowanie nie jest wynik klubu z Ekstraklasy. I nie będzie w nowym sezonie po spadku Zawiszy, ale niezmiernie szkoda bydgoskiej piłki!
GKS Bełchatów i Górnik Łęczna należą do mniejszości zespołów, które miały stadiony zapełnione powyżej połowy co mecz, tuż pod progiem 60%. To dobry wynik dla każdego z tych miast, ale w skali całej ligi nawet pełne do ostatniego miejsca stadiony w Łęcznej czy Bełchatowie (a od nowego sezonu – w Niecieczy) będą zaniżać średnią. Trudno, jeśli tylko zasługują piłkarsko – należy im się miejsce w Ekstraklasie.
Spadki w większości klubów są niewielkie, ale przerażająco wszechobecne: Pogoń, Cracovia, Korona, Ruch i Piast to pod względem widowni ligowe średniaki, których potencjał był (mimo trzech nowoczesnych stadionów) słabiej wykorzystany w sezonie 2014/15 niż rok wcześniej. Wypada zaapelować do kibiców z każdego z miast: zacznijcie już odkładać na nowy sezon, bez Was Ekstraklasa jest po prostu smutna!
Wielkie wyzwania na 2015/16
Nie wspominaliśmy dotąd Śląska Wrocław, bo to przypadek ciężki. Z jednej strony w rozgrywkach 2014/15 co mecz było średnio o prawie 500 widzów więcej i nie zdarzył się już żaden mecz poniżej 5 tysięcy kibiców, co jeszcze w sezonie 2013/14 miało miejsce. Ale dla Śląska te 500 osób różnicy to kropla w morzu, minimalne drgnięcie na plus. W kolejnych sezonach klub czeka ogrom pracy, by wreszcie i Śląsk, i Stadion Wrocław zaczęli zarabiać na meczach. Niestety najlepsze lata na wykonanie tej pracy zostały zmarnowane. Okoliczności nie sprzyjały, skoro posypał się plan budowy „wielkiego Śląska”, ale z drugiej strony w ostatnich latach klub jest mocnym punktem Ekstraklasy i mimo to wypełnia ćwiartkę trybun.
Jagiellonia i Podbeskidzie to dwa kluby, które procentowo najbardziej zwiększyły swą widownię. To oczywiście dzięki otwieraniu kolejnych trybun ich stadionów. Jednak żaden z zespołów nie może sobie pozwolić na odpoczynek, bowiem czeka je zapełnianie wielkich trybun, w obu przypadkach przekraczających realne zapotrzebowanie.
Jagiellonia jest w lepszej sytuacji, ale wcale nie łatwej. Nawet będąc w czołówce Ekstraklasy klub notował mecze, na których trybuny były wypełnione znacznie poniżej możliwości (zapomnijmy o pojedynkach zimowych, gdy jest po prostu zbyt zimno, ale np. kwietniowe 8881 widzów z Piastem). Teraz udało się wywalczyć awans do Ligi Europy, ale co jeśli wyniki nie będą najlepsze? Bez walki o widza publika stopnieje tak samo szybko jak urosła. Z kolei Podbeskidzie mając tylko jedną nową trybunę do zapełnienia nie zdołało ani razu wyprzedać biletów. A przecież w nowym sezonie zamiast 7 tys. będzie do dyspozycji 15 tysięcy. Kto je zapełni, gdy klub ledwo się utrzymał i pozbywa się zawodników?
Wreszcie naszym zdaniem największa niewiadoma: Górnik Zabrze. Wbrew temu, co chlapnął spiker Legii, to wielki klub z ogromną rzeszą fanów. Ale też z jednym potężnym problemem: z wielką rzeszą fanów, którzy od kilku lat nie chodzili na mecze. Przez cały czas trwania budowy (a ta trwa i trwa jak na złość) Górnik miał do dyspozycji tylko 3 tysiące miejsc, co oznaczało, że tylko ci najbardziej zdeterminowani jeszcze na mecze chodzą. Teraz czeka ich przeskok do 24 tysięcy, a do tego przypada on w chwili ogromnych problemów klubu. Nie da się zrobić tego bezboleśnie, na wypełnienie nowych trybun przynajmniej do połowy będzie trzeba ciężko zapracować. Za efekty tej pracy trzymamy kciuki!
Reklama