Niższe ligi: Pod kasami tłok, na stadionie wcale

źródło: DziennikWschodni.pl / własne; autor: michał

Niższe ligi: Pod kasami tłok, na stadionie wcale To tylko dwa przykłady, ale podobne scenki mają miejsce w całej Polsce. W miniony weekend kibice Motoru Lublin i Stali Stalowa Wola wchodzili na mecze pod koniec pierwszej połowy lub rezygnowali z wejścia na stadion.

Reklama

W sobotę Stal Stalowa Wola i Motor Lublin zmierzyły się z problemem: kibiców chętnych obejrzeć ich mecze było znacznie więcej niż mogły obsłużyć kasy. Zarówno widzowie, jak i przedstawiciele klubów okazali się nieprzygotowani na to zgoła pozytywne zjawisko i zamiast frekwencyjnego sukcesu skończyło się nerwowo.

Przedsprzedaż trwała pięć godzin

Sobotni mecz Stali z Zagłębiem Sosnowiec był hitem, przez co ceny biletów były podniesione do 20 złotych. To sporo w trzeciej lidze, ale widzów nie odstraszyło. Stosunkowo szybko pod kasami zaczęły tworzyć się kolejki, w których na ok. 10 minut przed spotkaniem stało paręset osób. Konieczność podawania imienia, nazwiska i numeru PESEL sprawiła, że tempo sprzedaży pozostawiało wiele do życzenia.

Stadion Stali© Stadiony.net

Nie z winy pracowników kas – ci pracowali na pełnych obrotach. Po prostu ruch był zdecydowanie za duży, a otwarte było tylko co drugie okienko, powodując sporo cierpkich uwag pod adresem organizatorów. W efekcie ostatni kibice wchodzili dosłownie pod koniec pierwszej połowy. Kiedy weszli na trybunę przy Hutniczej, mogło ich czekać zaskoczenie: na meczu było łącznie ok. 1100 widzów.

Spiker zawodów informował parokrotnie, że Stal zachęca do kupna biletów w przedsprzedaży dla uniknięcia tłoku. Tyle że przedsprzedaż jest bardzo ograniczona. To dosłownie pięć godzin w tygodniu, dwa razy od 14:00 do 16:30. Zresztą znalezienie informacji o przedsprzedaży online nie jest najprostsze. Piłkarska Stal nie ma w ogóle zakładki z informacjami o biletach na swojej stronie, podaje jedynie informację tekstową na kilka dni przed meczem.

Arena Lublin pustawa, a chętni są

Niewiele lepsze nastroje mieli niektórzy z widzów w Lublinie, gdzie w sobotę Motor podejmował Orlęta Radzyń Podlaski. Tutaj stadion jest w krajowej czołówce, klub ma nawet uruchomioną sprzedaż biletów przez Internet, co na czwartym szczeblu rozgrywek nie jest normą.

Mimo to nie udało się uniknąć scenek jak te ze Stalowej Woli. Ostatni widzowie, których nie zniechęciło długie oczekiwanie, wchodzili dosłownie na drugą połowę. Ostatecznie na mieszczącym 15 tysięcy stadionie pojawiło się 2450 osób. Podobne problemy były już na wcześniejszych meczach.

Arena Lublin© Rafał Chojnacki / Fotografia Architektury

Zarządzający stadionem MOSiR rozkłada ręce – na czas meczów obiekt jest oddawany Motorowi i to klub decyduje, ile kas będzie otwartych. W Motorze też nie widzą łatwego rozwiązania, bo kas było otwartych tyle, co na niektórych stadionach Ekstraklasy. Jednak wydruk biletu imiennego dla każdego widza zajmuje sporo czasu. – To trwa 1,5 minuty na jedną osobę. Otworzyliśmy nawet dwa dodatkowe miejsca, w których można kupować bilety na stadionie, żeby wszystko przyśpieszyć. W sumie jest sześć takich miejsc. To jednak nadal za mało, bo jeżeli ludzie przyjdą tuż przed pierwszym gwizdkiem, to nic nie poradzimy – twierdzi prezes Motoru Waldemar Leszcz.

Sporo można zmienić

W obu przypadkach dochodzi do zderzenia starego z nowym: mamy nowe systemy biletowe, nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa, ale stare zwyczaje. W niższych ligach stosunkowo powszechne jest przychodzenie na stadion na ostatnią chwilę, co kiedyś wystarczało na w miarę szybkie wejście. Bez danych osobowych wydanie biletu trwało kilka, czasem kilkanaście razy krócej niż dziś. W efekcie nawet otwarcie wszystkich kas nie jest w stanie tak szybko obsłużyć każdego chętnego. Z drugiej strony, zwłaszcza w przypadku Stalowej Woli, lepsze informowanie kibiców o alternatywach też da się zorganizować prawie bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów.

Reklama