Chorzów: Wszyscy wkurzeni, ale bez konkretów
źródło: własne [MK]; autor: michał
Na demonstrację przyszło parę tysięcy fanów Ruchu, którzy w twarz wykrzyczeli prezydentowi Andrzejowi Kotali, co myślą o jego pracy nad nowym stadionem. Gospodarz Chorzowa z trudem powstrzymywał wściekłość, ale... nie wie, czy stadion powstanie.
Reklama
Czwartkowe popołudnie w Chorzowie było gorące i nie za sprawą pogody. Pod urząd miasta przemaszerowały ok. 2 tysiące kibiców Ruchu, z flagami i ponad setką przygotowanych wcześniej banerów w rękach. To efekt niedotrzymania przez miejskich urzędników kolejnego z wielu terminów (rozpisanie przetargu na budowę stadionu do końca sierpnia).
Prezydent Andrzej Kotala nie przestraszył się tłumu i wyszedł do zgromadzonych kibiców. Starał się cierpliwie odpowiadać na zarzuty, ale chwilami widać było, że jest na granicy i emocje dawały o sobie znać, gdy z tłumu padały niepochlebne okrzyki. Tym z kolei trudno się dziwić, skoro na powitanie prezydent postanowił uspokoić kibiców słowami Jesteśmy na finiszu, mamy dwa tygodnie opóźnienia
.
Trzeba bowiem pamiętać, że nowy stadion w Chorzowie obiecywany jest od dekady, a tylko w 2019 było kilka opóźnień. Najnowsze wciąż trwa i wcale nie skończy się na dwóch tygodniach. Przetarg miał być przecież ogłoszony w sierpniu, tymczasem najwcześniej po sesji rady 11 września będzie wiadomo, czy znajdą się środki na budowę.
Miasto ma rozważać różne opcje, ale już wiadomo, że tych opcji jest naprawdę niewiele. Rezerwy własne Chorzowa spadły niemal do zera, dofinansowania z MSiT czy Unii Europejskiej próżno oczekiwać, a ewentualne starania o ich pozyskanie mogą spowodować kolejne poślizgi w terminach.
Z kolei dopiero w grudniu dowiemy się, ile środków miasto zapisze na budowę na 2020 rok. I, niestety, wciąż jest możliwe, że takiego celu w budżecie Chorzowa nie będzie wcale. Fani oczekiwali bowiem od prezydenta podpisania jasnej deklaracji dotyczącej terminu budowy stadionu. Ten w odpowiedzi stwierdził:
– Ja wiedziałem, że tu będziecie, ale nic więcej wam nie powiem. Jest dwa tygodnie opóźnienia, ale prawdę mówiąc i tak jeszcze będziemy debatować i analizować, czy w ogóle nas na to stać
.
Reklama