Brazylia: Piłkarski finał marzeń, wizerunkowa katastrofa
źródło: własne / folha.uol.com.br / Businessweek.com / Reuters.com; autor: michał
Brazylia i Hiszpania w finale Pucharu Konfederacji – to musi być wielkie widowisko. Ale zamiast na imprezach zarobić, Brazylia straciła już gigantyczne sumy, prezydent połowę poparcia, a Sao Paulo wypłacalność. Krajem zatrzęsło wyjście ok. 1,5 mln ludzi na ulice. By nie doszli dziś na Maracanę, strzec jej będzie 11 tys. policjantów.
Reklama
Jeszcze 6 lat temu, gdy Sepp Blatter pokazywał kartkę z napisem „Brazylia”, ogłaszając wybór gospodarzy, panował entuzjazm. Rząd obiecywał podobnie jak w Polsce, że turniej będzie dla kraju wielkim skokiem cywilizacyjnym – drogi, lotniska, stadiony.
Te ostatnie miały być zresztą budowane z pieniędzy prywatnych, ponieważ brazylijski futbol jest od polskiego nieporównanie silniejszy i popularniejszy, wielkie kluby mają kibiców liczonych w milionach, a i rynek pozasportowych imprez rozrywkowych rósł w ogromnym tempie. Zresztą, z populacją u progu 200 milionów Brazylia ma potencjał trudny do porównania z jakimkolwiek innym krajem obu Ameryk, pomijając tylko USA.
Wielkie koło zamachowe ruszyło, ale inwestycje tylko w niewielkiej części finansowane były i są prywatnie. Największe i najdroższe stadiony w Brasilii i Rio de Janeiro okazały się studniami bez dna nie dla miliarderów, którzy teraz je przejmują bez udziału w kosztach, ale dla podatników. Mało tego, aktualni operatorzy stadionów dostawali za nie pieniądze już w trakcie budowy. Wystarczy wspomnieć, że za budowę i analizy finansowych możliwości Maracany odpowiadały odpowiednio Odebrecht i IMX, czyli firmy, którym przyznano prawo do zarabiania na arenie przez kolejnych 35 lat.
Podczas gdy wielkie firmy korzystały na inwestycjach, mieszkańcy tracili. Opłaty rosły (Brazylijczycy płacą jedne z najwyższych podatków na świecie), a finansowane z ich pieniędzy stadiony były kolejno okrawane z kolejnych ważnych społecznie funkcji. W Rio de Janeiro z okolic Maracany brutalnie eksmitowano lokalnych Indian, zrezygnowano z mieszczącego się tu muzeum ich kultury, niszczono domy, pominięto planowane wcześniej wokół stadionu funkcje rekreacyjne dla mieszkańców. Stadion, który był dotąd dziedzictwem kultury Brazylii, zamieniono na prywatną arenę rozrywkową. W dodatku zbyt nieprzystępną, by lokalny klub mógł na niej grać podczas remontu jego stadionu.
W innych miastach jest podobnie, a kibice na oddanych już arenach posmakowali tego, co spotkało Anglików w dobie wielkich przemian futbolu – bardzo dotkliwej podwyżki cen biletów, sięgającej w niektórych przypadkach kilkudziesięciu procent.
Kilkanaście dni temu inna podwyżka, ta związana z cenami za kulejący wciąż transport publiczny, okazała się iskrą rzuconą na beczkę prochu. Ludzie zaczęli wychodzić na ulice i nie przestali do tej chwili. Kolejne manifestacje są planowane w najbliższych godzinach, w trakcie finału Pucharu Konfederacji. By nie zakłócić wielkiego meczu między Brazylią a Hiszpanią, aż 11 tysięcy policjantów ma obstawiać imprezę.
Na meczu nie będzie prezydent Dilmy Rousseff, która wcześniej została wygwizdana w meczu otwarcia. Jej poparcie według sondażu z 28 czerwca spadło już prawie o połowę, z 57 przed turniejem do zaledwie 30%. Jeszcze w marcu było na poziomie 65%. Nie pomogły obietnice wielomiliardowych wydatków na poprawę warunków życia mieszkańców, na to jest już za późno.
By uspokoić setki tysięcy protestujących na ulicach, władze Sao Paulo zapowiedziały obniżkę cen biletów za transport publiczny. Też za późno, ale to nie największy problem. Sama obniżka to dla miasta obniżenie wpływów o ok. 200 mln reali (300 mln zł), co oznacza, że prawie 20-milionowa metropolia jest na krawędzi bankructwa. Rząd rozważa specjalne ulgi podatkowe, by pomóc ośrodkowi utrzymać równowagę.
Jaki będzie wynik dzisiejszego meczu? To pytanie ważne o tyle, że wyłącznie dzięki dobrej postawie Brazylii na boisku turniej cieszy się jeszcze zainteresowaniem miejscowych i odciąga uwagę niektórych od wydarzeń na ulicach. Ale nawet w przypadku zwycięstwa brazylijskie władze muszą poświęcić kolejny rok na odbudowę. Tym razem nie dróg czy mostów, ale społecznego zaufania.
Reklama