Ich Euro: Michał (5)
źródło: własne; autor: michał
Na zakończenie cyklu prezentujemy historię Michała, który zjeździł 6 z 8 stadionów podczas Euro. Przy każdej sposobności jeździ po kraju i Europie za Śląskiem Wrocław, ale na co dzień jeździ... na wózku.
Reklama
Stadiony.net: Właściwie widziałeś co trzeci mecz Euro 2012 – rzadkie osiągnięcie. Wielu kibiców polskich klubów nie chciało oglądać tej imprezy. Czemu Ty zrobiłeś odwrotnie?
Michał Fitas: To największa impreza sportowa w historii Polski. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle odbędzie się coś jeszcze o podobnej randze na terenie naszego kraju. Mimo tego, że na co dzień jeżdżę i zdzieram gardło za obecnym mistrzem Polski – Śląskiem Wrocław – po prostu chciałem zobaczyć turniej jako miłośnik piłki nożnej. Więcej było w nim więc obserwowania niż stricte kibicowania. W wielu meczach miałem ambiwalentny stosunek do wyniku spotkania, czego przed Euro ani razu nie doznałem, oglądając mecz na żywo na stadionie. Poza tym interesujący był też aspekt kulturowy. Inne style bycia, kibicowania, zabawy. Bo turniej to była przede wszystkim okazja do kapitalnej zabawy, poznawania nowych ludzi, pracy z nimi w Ambasadzie Kibiców i zwiedzania ciekawych zakątków.
No właśnie, praca w Ambasadzie Kibiców – możesz przybliżyć czytelnikom, co robiliście na co dzień? Pisaliśmy już o samej idei Ambasady jako punktu wsparcia kibiców, ale jak to wyglądało w praktyce?
Na co dzień pomagaliśmy kibicom przyjezdnym – zarówno tym z zagranicy, jak i z innych miast w Polsce – odnaleźć się we Wrocławiu. Punkt informacyjny, jakim jest Ambasada, służył kibicom w wielu kwestiach – biletów, komunikacji miejskiej, dotarcia na stadion, zasad panujących na Strefie Kibica, zabytków i atrakcji Wrocławia, spraw nagłych jak zgubiony portfel itp. Kibice przychodzili do naszej siedziby przy ul. Szewskiej lub zaczepiali wolontariuszy, którzy mieli swoje dyżury w Rynku i jego okolicy. W praktyce zdecydowana większość "petentów" przewijała się w dni meczowe i to były dla nas trzy dni najcięższej pracy i pełnej mobilizacji.
Ze wszystkich stadionów tylko dwóch na wschodzie Ukrainy nie „zaliczyłeś”. Z pozostałych sześciu na którym najlepiej oglądało się mecz?
Nasze Euro było specyficzne. Pierwszy raz w historii odległości między najdalej położonymi od siebie miastami-gospodarzami były tak ogromne i wynosiły 2000 km. Gdyby nie to, z chęcią „zaliczyłbym” wszystkie stadiony.
Moimi faworytami w kwestii najlepszego oglądania meczu są Wrocław i Gdańsk. Może dlatego, że te stadiony znałem już przed Euro z powodu meczów ligowych Śląska i Lechii. Niemniej jednak pozostałe stadiony mają pewne swoje wady i komfort oglądania meczów na nich nie był jednak tak idealny.
Mógłbyś wymienić jakieś przykłady takich wad?
W Poznaniu i Lwowie miejsca dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich usytuowane są tuż nad murawą w pierwszym rzędzie. Każdy doskonale zdaje sobie sprawę, że nie są to najlepsze warunki do oglądania piłki nożnej. W Kijowie z kolei, od którego osobiście oczekiwałem najwięcej, część górnej trybuny (miejsca były pomiędzy pierwszym i drugim poziomem trybun) zasłania telebimy, większość trybun oraz ok. 10% murawy. Stadion Narodowy w Warszawie natomiast posiada bardzo stromy podjazd, który samodzielnie jest w stanie pokonać niewiele osób z dysfunkcjami ruchowymi.
Biorąc pod uwagę rangę imprezy, jest porównanie z ligowym podwórkiem?
To zupełnie inna impreza. Osobiście nie kręci mnie komercyjny styl, który promuje i prezentuje UEFA. Ciekawym doświadczeniem było poznać pewne aspekty organizacyjne imprezy, jednak zdecydowanie jestem zwolennikiem naszego ligowego podwórka. Bardziej liberalne w wielu kwestiach, nie wymaga zaangażowania tak wielkich grup osób (wolontariuszy, służb), niższe ceny i zwyczajnie jest bliższe memu sercu. No i to, co najważniejsze. Nie mogę się już doczekać naszego polskiego, fanatycznego i żywiołowego dopingu przez cały mecz. Opraw, rac, genialnej atmosfery. Mimo pojedynczych przebłysków to był aspekt, za którym tęskniłem podczas UEFA EURO 2012.
Czyli mimo zainteresowania turniejem jednak against modern football?
Jeśli modern football kojarzymy tylko i wyłącznie z komercją, balonikami, czapeczkami, piknikiem i słabym dopingiem, to zdecydowanie „against”. Dla mnie model idealny to zbliżony do niemieckiego. Taki, w którym fanatycy mają „swój” sektor, na którym panują „ich” zasady, na którym można stać, robić oprawy i odpalać środki pirotechniczne, za które odpowiada konkretna grupa przeszkolonych osób. Ale też w tym modelu jest miejsce dla wszystkich innych kibiców, którzy mają dane oczekiwania związane z pójściem na mecz. Niektórzy chcą przyjść z dziećmi, inni podziwiać tylko i wyłącznie kwintesencję futbolu. Taki model wpisuje się jeszcze w kontekst klubu, który poprzez efektywne zarządzanie jest w stanie być solidną marką na rynku i potrafić się finansować. Może to lekko utopijne, ale piękne.
Przed Euro wybuchła afera związana z biletami dla niepełnosprawnych. Ty nie miałeś problemów z wejściówkami?
Nie miałem żadnych problemów. Jednym z powodów był fakt, że znałem procedury, które obowiązują podczas dystrybucji biletów dla osób niepełnosprawnych przez UEFA / FIFA. Miałem okazję uczestniczyć w turniejach w 2006 i 2008 (Niemcy oraz Austria i Szwajcaria) i doświadczenie pomogło uniknąć problemów. Inna sprawa, że procedura UEFA nie jest do końca transparentna i wiele osób niepełnosprawnych nie było świadomych, w jaki sposób i kiedy ma „udowodnić” swoją dysfunkcję. Poza tym, żałosna momentami argumentacja rzeczników, jakoby wysyłali po cztery maile do każdej osoby niepełnosprawnej z prośbą o orzeczenie dokumentujące niepełnosprawność, świadczy o niskim poziomie wiedzy i kompetencji. Osobiście dostałem jeden taki mail. On dotarł i wystarczył, ale przecież są też inne metody komunikacji – listy, telefony. Jeśli zależałoby im na „klientach”, wykonanie 100 czy 200 telefonów nie byłoby żadną przeszkodą.
Kamyczkiem do ogródka szwajcarskiej organizacji jest fakt, że na większości meczów, na których byłem, 20-30% miejsc dla osób niepełnosprawnych poruszających się na wózkach było zwyczajnie pustych. To sprawa, nad którą UEFA musi popracować. Tym bardziej, że mają oni swoją organizację – CAFE, która ma za zadanie walczyć o równy dostęp do futbolu dla wszystkich.
Nasz rozmówca: Michał Fitas. Świeżo upieczony, 24-letni absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu na kierunku Zarządzanie i specjalności Logistyka menedżerska. Miłośnik sportu i muzyki. Od zawsze związany z Wrocławiem i miejscowym Śląskiem. Obecnie aktywnie działający w środowisku osób niepełnosprawnych.
Reklama