Wielka tragedia: Stade de Furiani

autor: Michał Karaś

To miał być najwspanialszy mecz w historii Pucharu Francji. Rewelacyjny drugoligowiec z Bastii doszedł do półfinału, by zmierzyć się z naszpikowaną gwiazdami Marsylią. Oczywiście wszyscy na Korsyce byli pewni, że wyeliminują gigantów i pojadą do Paryża na finał. Nie pojechali, bo ten jeden raz finał się nie odbył. Nie mógł po tym, co się stało na przedmieściach Bastii.

Jak Dawid z Goliatem

Historie takich pojedynków można mnożyć, a niektórzy podkreślają, że to właśnie jest piękno futbolu – że „kelnerzy” potrafią zadziwić wszystkich i pokonać gigantów. W przypadku rywalizacji Bastia – Marsylia wszystko wskazywało, że powtórzy się właśnie ten scenariusz.

W kwietniu 1992 roku Marsylia była nie tylko aktualnym mistrzem Francji, ale miała też zapewnione utrzymanie mistrzostwa. W latach wcześniejszych grała w półfinałach Pucharu Zdobywców Pucharów (1988) i Pucharu Europy (1990), a nawet doszła do finału najważniejszych europejskich rozgrywek (1991). Wystarczy zresztą spojrzenie na skład: Pele, Waddle, Papin czy Deschamps to tylko niektóre z nazwisk.

Bastia była skromnym drugoligowcem z malutkim stadionem na odizolowanej od kontynentu Korsyce. Z wielkimi tradycjami, bo w 1978 doszli do finału Pucharu UEFA (dziś Liga Europy), ale bez wielkich możliwości. A jednak tego roku w drodze do półfinału odprawili Tuluzę, Niceę czy wreszcie Nancy. Przy drodze Olympique Marsylia (pierwszy rywal z Ligue 1 trafił się im dopiero w ćwierćfinale, a i tak było to „tylko” Caen) awans Bastii wydawał się nie lada wyczynem. Nic więc dziwnego, że po losowaniu na Korsyce nie mogli doczekać się przyjazdu marsylczyków.

Powiększanie stadionu na telefon

Gdy 23 kwietnia publiczna telewizja pokazała na żywo losowanie par półfinałowych, władze klubu postanowiły działać najszybciej jak się da. Stade Armand-Cesari, znany powszechnie jako Stade de Furiani, mieścił zaledwie 6 tys. widzów. Zapotrzebowanie na bilety było nieporównanie wyższe. Działacze znali już ten scenariusz, bo mówi się, że w 1978 finał Pucharu UEFA z PSV Eindhoven oglądało ok. 15 tys. widzów.

Zresztą, by nie szukać daleko, zaledwie noc przed losowaniem par półfinałowych odbywał się ćwierćfinał przeciwko Nancy. Na potrzeby tego meczu do zachodniej trybuny dostawiono tymczasowe trybuny na 2500 widzów, co pozwoliło osiągnąć widownię 8737 osób na meczu. Przed pojedynkiem z Olympique Marsylia władze Bastii postanowiły zostawić stojącą już tymczasową trybunę, a do tego… pojemność stadionu podwoić. Na realizację celu czasu było bardzo niewiele – od losowania do meczu zaplanowanego na 5 maja było łącznie 12 dni.

Już dzień po losowaniu półfinału władze klubu skontaktowały się z byłym prezesem Bastii, który posiadał firmę budowlaną. Mieli dla niego proste zadanie: rozebrać północną trybunę Stade Armand-Cesari. Jeszcze tej nocy skromna betonowa konstrukcja z 1948 roku przestała istnieć. Zadanie nie było zbyt trudne, bo choć trybuna miała ponad 100 metrów długości, mieściła zaledwie 750 osób. Zadziwiające jest jednak to, że operację wykonano w tajemnicy, a prefekt Korsyki o sprawie dowiedział się z mediów – nikt nie wystąpił o pozwolenie, nikt nie pytał nawet telefonicznie w tej sprawie ani prefekta, ani mera małego Furiani.

Po usunięciu muru pozostało jeszcze postawić ogromne rusztowanie na prawie 10 tys. widzów (ostatecznie 9300). Działacze telefonicznie skontaktowali się z dwiema firmami: Tribune Sud z Nicei oraz Space Locations z Bordeaux. Prezes tej drugiej stanowczo stwierdził, że taka liczba miejsc w takim czasie jest niemożliwa do zorganizowania. Ale Tribune Sud nie odmówili. Pod jednym warunkiem – milion franków wynagrodzenia.

W poniedziałek 26 kwietnia na stadion przyjeżdża Raymond Le Deun, dyrektor gabinetu prefekta Korsyki. Nie chce nielegalnej inwestycji blokować, bo na fali ogromnego entuzjazmu przed przyjazdem marsylczyków nikt nie myślał o niczym innym niż organizacja tego meczu. Jego cel to przeprowadzenie z władzami klubu i miejscowego związku piłkarskiego spotkania na temat bezpieczeństwa tak dużej imprezy.

Od 8 do 18 tysięcy w tydzień

Ciężki sprzęt wjeżdża na plac po dawnej trybunie 28 kwietnia. Między stojącymi wzdłuż boiska czterema masztami oświetleniowymi trwa wyrównywanie podłoża pod konstrukcję z lekkich rurek. Na wyspę docierają pierwsze transporty elementów konstrukcyjnych niezbędnych do postawienia trybuny. Jak się okazało, nie dotarły wszystkie. Część skrzyń zatrzymano w porcie w Marsylii, z którego płynęły. Bastia w panice kontaktuje się z francuskimi władzami piłkarskimi i prosi o przesunięcie meczu, by zyskać czas. Bez skutku. Na szczęście firma Sud Tribune ogłasza, że na Korsyce jest w stanie zdobyć wszystkie brakujące elementy i przystępuje do składania konstrukcji.

Stade de FurianiZa jej projekt odpowiada Jean-Marie Boymond. Wysoka z szczytowym punkcie na 15 metrów konstrukcja sytuuje nawet widzów z pierwszych rzędów na wysokości kilku metrów. Łącznie rzędów jest 24, każdy długi na 100 metrów i wyposażony w krzesełka. Trybuna ma bardzo niski kąt nachylenia, jest prawie płaska. W konstrukcji wytyczono tunel wzdłuż trybuny, w którym nie było sieci rurek podtrzymujących. Pod rzędami 9-12 mogli chodzić ludzie.

29 kwietnia francuska centrala piłkarska FFF informuje, że do rozpoczęcia dystrybucji biletów konieczna jest pozytywna opinia na temat bezpieczeństwa. Miejscowy związek piłkarski wystawia kilkuzdaniową notatkę, że obiekt spełnia wymogi. Przed wystawieniem pisma odbyło się pozorowane spotkanie na temat bezpieczeństwa stadionu. Kolejna wizytacja miejskiej komisji ds. bezpieczeństwa odbywa się 30 kwietnia, znów ma charakter porządkowy – niektórzy członkowie nawet nie przyszli, jak się później okazało część informacji była przekazywana między członkami telefonicznie. Kolejna inspekcja odbyła się już 4 maja, dzień przed meczem. Tym razem w pełnym składzie, z prefektem. Wnioski – stadion nie spełnia wymogów. Brakuje oświetlenia ciągów komunikacyjnych, wejść i wyjść. Zastrzeżenia dotyczą jednak przede wszystkim zachodniej trybuny, dostawionej przed meczem z Nancy.

Mimo to mecz nie został odwołany. W dniu półfinału 5 maja w specjalnym biuletynie jeden z dziennikarzy napisał „Zrobili to, ci szaleni działacze!”. Ale nie skończyli – ostatnie prace były prowadzone już po otwarciu bram dla kibiców o 16:00. Wtedy też zebrała się komisja ds. bezpieczeństwa, ponownie w niepełnym składzie. Stadion zaczął się wypełniać momentalnie i wkrótce wolne miejsca były nieliczne. Ok. 18:30 przyjechali pierwsi kibice z Marsylii. Zajmowali miejsca na południowej trybunie, naprzeciw tymczasowego „10-tysięcznika”.

Ostatnie chwile

Z każdą chwilą przybliżającą mecz atmosfera na stadionie stawała się coraz gorętsza. Na dwie godziny przed meczem nie było już wolnych miejsc. Ludzie przynieśli wiele flag, instrumenty muzyczne, na widowni panował radosny zgiełk i wyczuwalne natychmiast podekscytowanie. To ostatnie z upływającym czasem zaczęło się przeradzać w obawy, bo ok. 19:00 strażacy, widzowie i posadzeni na samej koronie nowej trybuny dziennikarze zaczęli obserwować dziwne wahania konstrukcji. Niektórzy przedstawiciele prasy odmówili oglądania meczu na tej trybunie. Ci, którzy zdecydowali się zostać, zdawali coraz bardziej niepewne relacje. Wysłannik Radio France Avi Assouli tak mówił chwilę przed tragedią: „Jestem na szczycie trybuny wśród kibiców. Ledwo rozróżniam zawodników, trybuna kołysze się jak łódź. Drodzy słuchacze, mam nadzieję, że będę tu jeszcze po zakończeniu meczu”.

Wielu widziało, że dzieje się coś bardzo niepokojącego, ale nikt nie zareagował. O 20:00 zawodnicy wybiegli na rozgrzewkę przy ogłuszającym aplauzie. W tym samym czasie pod konstrukcją północnej trybuny technicy walczyli z czasem, dokręcając coraz luźniejsze mocowania. Po kwadransie zawodnicy wrócili do szatni, by przygotować się do pierwszego gwizdka. W tym czasie niektórzy widzowie dosłownie chwytali się belek, by nie stracić równowagi. Spiker stadionowy wygłosił apel, by kibice nie tupali, bo ich aktywność grozi stabilności konstrukcji.

20:20

Minęło 5 minut. O 20:20 górne rzędy rozbujanej trybuny w ułamku sekundy runęły kilkanaście metrów w dół, a z nimi kilka tysięcy ludzi. Świadkowie relacjonują, że w jednej chwili atmosfera na stadionie przeszła kilka zmian prawie niewyobrażalnych dla obecnych. Najpierw tąpnięcie i hurgot miażdżonej konstrukcji. Potem cisza, która zapadła na obiekcie. I z tej ciszy po paru sekundach wyłoniły się krzyki, płacze i jęki rannych.

A wszystko na żywo w telewizji publicznej. W jednej chwili telewidzowie oglądali przygotowania do meczu, by w drugiej obserwować ciała gromadzone na murawie.

Stade de Furiani

Ramię w ramię piłkarze, kibice, dziennikarze – wszyscy rzucili się ratować ludzi uwięzionych między tonami metalowego złomu. Wielu spośród kibiców uwięzionych pod szczątkami było dosłownie poprzebijanych przez ostre elementy rusztowań. W kolejnych godzinach na Korsykę przylecieli minister obrony, szef obrony cywilnej, a dla odciążenia miejscowych szpitali mniej rannych przewożono na kontynent specjalnie przygotowanym Airbusem A300.

Stade de FurianiJuż ok. północy pojawiła się informacja, że jest ofiara śmiertelna i co najmniej setka rannych. Te wstępne dane nijak nie oddawały prawdziwej skali zdarzenia. Trzy dni po katastrofie statystyki były już zgoła inne: 11 ofiar i ponad 1000 rannych. Gdy jedne rodziny dowiadywały się o stracie bliskich, inne już chodziły na pogrzeby. Jako pierwsza została pochowana 15-letnia dziewczynka. Ale w szpitalach o życie wciąż walczyło wielu ludzi. Ostatnia ofiara zmarła 13 dni od katastrofy. Łącznie zginęło lub zmarło wskutek poniesionych ran 18 osób, 2357 odniosło rany, często oznaczające trwałe kalectwo.

Trudne pytania, szokujące odpowiedzi

Jak można było dopuścić do użytkowania nieskończoną trybunę, dlaczego władze nie reagowały, kto jest winny – te pytania na Korsyce rozbrzmiewały wielokrotnie. Prawda okazała się jeszcze bardziej szokująca niż wskazane wcześniej lekceważenie dla procedur. Oględziny miejsca tragedii wykazały, że brakujące elementy trybuny nie były uzupełniane odpowiednikami – niektóre mocowania były wykonane dosłownie z kawałków drewna, drutu lub wstążek(!), a podstawy rusztowań z kamieni. Mało tego, twórca projektu oparł swoje „dzieło” na odręcznych szkicach – nie było żadnych obliczeń, żadnych wiarygodnych danych. Postawiona w tydzień trybuna nie miała prawa stać.

Stade de FurianiAle stanęła z jednego prostego powodu – dla pieniędzy. Szybko okazało się, że działacze nie tylko nie dbali o jakość trybuny, ale też oszukiwali kibiców i piłkarską centralę. Ceny biletów, jakie podano w komunikacie do FFF to 50-250 franków. Choć wysokie, nijak miały się do prawdziwych cen, sięgających 500 franków od osoby. Oficjalnie zarobek z meczu wyniósł 1,3 mln franków. Realnie – 3 miliony.

Ujawnianie tych informacji przeplatało się z fatalną postawą władz piłkarskich, które chciały przeprowadzić mecz kilka dni po tragedii. FFF nazwała nawet tragedię „niefortunnym zdarzeniem” i zapewniła, że przy ponownym rozegraniu meczu nie będzie już problemów. Marsylia z szacunku dla ofiar odmówiła. Ani półfinał, ani finał w 1992 się nie odbyły.

Śledztwo, czyli obraza sprawiedliwości

Wyniki wstępnego śledztwa prowadzonego w dniach po katastrofie wykazały wiele nieprawidłowości, ale koniec końców dolały tylko oliwy do ognia. Bo jak inaczej nazwać końcowy wniosek, że „Wieczorem 5 maja nie było ofiar śmiertelnych”.

W styczniu 1993 roku 18 osobom postawiono zarzuty. Z nich 16 zostało oskarżonych o nieumyślne spowodowanie śmierci i kalectwa uczestników meczu. W kwietniu pięcioro z nich uniewinniono. Decyzję zaskarżono, ale sąd najwyższy na początku 1994 ją potwierdził. Proces pozostałych 13 miał ruszyć w październiku. Na ławie oskarżonych nie zasiadł jednak Jean-Francois Filippi (prezes Bastii i w powszechnej opinii główny winowajca), który został kilka dni wcześniej zastrzelony przed swoim domem. Z tego powodu pozostali oskarżeni pojawiali się w sądzie tylko w kamizelkach kuloodpornych i wyłącznie za kuloodpornymi szybami.

Po seriach rozpraw wyroki wzburzyły jednak rodziny ofiar jeszcze bardziej niż wcześniejsze uniewinnienie 5 osób. Z 13 oskarżonych najwyższą karę otrzymał autor projektu trybuny, Jean-Marie Boimond, a jego kara to 2 lata pozbawienia wolności. Sześciu innych oskarżonych spędziło za kratkami krótszy czas, a pozostali zostali uniewinnieni. Późniejsza apelacja rodzin pogłębiła frustrację, bo wyroki zostały podtrzymane.