Komentarz: Plagiat chuliganów Lecha
źródło: własne | MK; autor: michał
O wydarzeniach smutnej niedzieli kończącej Ekstraklasę napisano już chyba wszystko. Spójrzmy na to z innej strony. Zarzucam chuliganom Lecha kopiowanie wzorców z zachodu, bo to może ich urazić bardziej niż kary (tych nie odczują wcale) i medialna nagonka (ona prędzej ich ucieszy).
Reklama
Jak małe dzieci, którym ktoś odmówił najnowszej zabawki, chuligani Lecha postanowili tupać nóżkami, czyli w tym wypadku skutecznie powstrzymać dokończenie pojedynku przeciwko mistrzowskiej Legii (gratulacje!). Na chwilę zdjęli ze sztandarów hasła typu „na dobre i na złe” czy „wierni do końca”, zamieniając je na coś w rodzaju „wierni do 69. minuty, ale tak naprawdę wściekli od pierwszego gwizdka”.
Nie tylko nie przejmowali się, że ich klub zostanie ukarany, ale – wszystko na to wskazuje – dokładnie tego chcieli. Dopiec swojej drużynie, zarządowi. Trenerowi nie, bo właściwie go nie mieli (zwolniony Nenad Bjelica otrzymał za to podziękowania od kibiców Legii). W końcu nie pisze się na sektorówce o grobowej atmosferze, a na transparencie „Mamy kurwa dość” (pisownia oryginalna) i nie woła, że „zarząd jest ch...a warty”, a piłkarze powinni „wypier...lać z boiska” w ramach wyrażania szacunku do wyżej wymienionych.
Szkoda obrazków z INEA Stadionu, bo warto pamiętać, że do wczoraj na tym stadionie nie wydarzył się żaden przypadek wtargnięcia na murawę. Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce w 2005 (przy okazji przedwczesnej informacji o śmierci papieża), czyli jeszcze na starym obiekcie.
Co jednak istotne, chuligani Lecha prawie idealnie skopiowali incydent z 12 maja, gdy hamburskie HSV po raz pierwszy od prawie 55 lat spadało z Bundesligi. W Hamburgu również na boisko zaczęły masowo lecieć „żałobne” czarne świece dymne, okrzyki z młynu były niezbyt przyjemne, a na płocie pojawił się transparent. Co prawda nieporównanie bardziej kulturalny od tego poznańskiego („To się miało nie wydarzyć”), ale nawet zawieszony w bardzo podobnej części ogrodzenia do tego z Wielkopolski.
Prawie wszystkie okoliczności w Poznaniu zostały powtórzone 1:1, różniła się jedynie pora przerwania meczu. W Hamburgu doszło do tego już w doliczonym czasie gry, ale trzeba też pamiętać, że HSV swój pożegnalny mecz wygrało, więc zawodnicy nie dostarczyli fanatykom takiej frustracji, co ci poznańscy. Idę o zakład, że gdyby było 0:2 w 69. minucie, to i w Hamburgu cyrk zacząłby się wcześniej.
Wychodzi więc na to, że chuliganom Lecha brakło nie tylko dojrzałości, ale też własnych pomysłów. A przecież dumni polscy kibole powtarzający swój „chuligański trud" tydzień po niemieckich to jednak siara. Nie wspominając już o tym, ile napinanie z Kotła sprawiło radości w sektorze przyjezdnych...
Czego Poznań mógłby się uczyć od Hamburga?
Teraz już bardziej poważnie. Incydenty wbiegnięcia na boisko i zasypywania go świecami dymnymi są oczywiście karygodne, ale w Hamburgu wydarzyły się dwie rzeczy, których w Poznaniu jednak brakło.
Po pierwsze, reszta kibiców na zachowanie tych z Nordtribüne zareagowała gromkim potępieniem, w tym gwizdami i okrzykami „HSV to my, a nie wy” oraz „Zabrać ich”. Niekoniecznie najlepsze pod względem treści, ale wymownie dystansujące większość widowni od sprawców. Tymczasem w Poznaniu w reakcji na wtargnięcie chuliganów trybuny krzyczały „wypier...lać!” do... zawodników swojej drużyny!
Zaraz potem rozległo się z Kotła głośne „zawsze i wszędzie” pod adresem interweniującej policji, co inne trybuny też podchwyciły. Niestety, jeśli środowisko kibicowskie nie chce być traktowane jako jeden wielki „motłoch” przez osoby niechodzące na mecze (czyli przez mitycznego „normalnego obywatela” w języku mediów), trzeba odciąć się od chuliganów już na stadionie.
Nie wystarczy nie brać udziału w incydentach lub powstrzymać się od śpiewania obraźliwych przyśpiewek. O tym, że na trybunach INEA Stadionu było w niedzielę wiele osób zażenowanych zachowaniem chuliganów, jestem przekonany. O tym, że można chuliganów wygwizdać, też jestem przekonany, ponieważ brałem udział w meczach, na których to się odbywało. Oczywiście, że to nie powstrzyma przestępców, ale przynajmniej da jasny sygnał, że reszta się pod tym nie podpisuje.
Po drugie, w Hamburgu policja interweniowała w innym momencie niż w Poznaniu. W Wielkopolsce do wejścia oddziałów zwartych (najpierw ochrony, potem policji) doszło dopiero w chwili wtargnięcia kilkudziesięciu chuliganów na boisko, podczas gdy w Niemczech podobny kordon policji powstał już w chwili obrzucenia pola gry pirotechniką, uniemożliwiając potencjalną eskalację. Gdyby tak było też na INEA Stadionie, pewnie nie doszłoby do historycznego, pierwszego wyłamania płotu w Kotle.
Nie oznacza to, że polska policja zachowała się gorzej, u nas jest najzwyczajniej inne prawo. Funkcjonariusze mogli wejść na boisko dopiero na bezpośrednią prośbę Lecha Poznań lub na polecenie wojewody wielkopolskiego. Inne są też realia społeczne: w Polsce bardziej niż w Niemczech obecność policji działa jak zaproszenie do konfrontacji. Natomiast nie ulega wątpliwości, że ochrona Lecha zareagowała stanowczo za późno. Dopiero po wyłamaniu ogrodzenia, które było forsowane już dłuższą chwilę.
Niestety, znając życie, debata w naszym kraju sprowadzi się do tego, jak oni znowu wnieśli te pieprzone race i świece dymne. To błąd, ponieważ stanem wyjściowym powinno być założenie, że nie da się zatrzymać poza stadionem całej pirotechniki. Wystarczy wspomnieć słynny wyjazd FC Basel do Sankt Gallen z 2013, na który przyjezdni weszli w samej bieliźnie, byli w tej bieliźnie przeszukiwani, a i tak odpalili tyle pirotechniki, że głowa mała. To się nie mieści w.... no właśnie gdzieś się musiało zmieścić.
W Poznaniu pod względem walki z pirotechniką zrobiono naprawdę dużo. Zresztą w omawianym przy okazji Hamburgu również. Tam były choćby psy tropiące, a w stolicy Wielkopolski policjanci przeszukiwali każdą osobę wchodzącą na stadion już kilka dni przed meczem! I co? Zero.
Zamiast więc zżymać się, że znów odpalili, lepiej skupić się na tym, jak skutecznie ukarać sprawców i nie mniej skutecznie zniechęcić innych do rzucania pirotechniki na boisko czy, tym bardziej, wbiegania na murawę. Podpowiedź: kary dla samego Lecha za zachowanie sabotażystów spłyną po sprawcach jak po kaczce, a uderzą we wszystkich innych.
Michał Karaś
Tekst wyraża subiektywną opinię autora i nie musi być zbieżny z poglądami redakcji/wydawcy. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, wypowiedz się na facebooku lub prześlij odpowiedź na adres: [email protected].
Reklama