Bezpieczeństwo: Wojewoda wielkopolski nie zna swoich uprawnień?
źródło: RP.pl / LechPoznan.pl / Poznan.UW.gov.pl / własne | MK; autor: michał
W Poznaniu mają o czym myśleć przez Święta. Wojewoda zapowiedział wydanie decyzji, która przekracza posiadane przez niego uprawnienia. A zapłacić za to w sądzie może Lech.
Reklama
Wczoraj wojewoda wielkopolski Piotr Florek zapowiedział, że po wydarzeniach z meczu Lech-Legia zamknie na jedno spotkanie trybunę nr 2 na INEA Stadionie, czyli tzw. „Kocioł”. Postanowienie obejmie mecz z Koroną Kielce zaplanowany na 12 kwietnia.
Kara była pewna
Trudno uznać tę decyzję za zaskakującą, ponieważ już za znacznie mniejsze przewinienia w Poznaniu klubowi i kibicom się dostawało. A przecież spotkanie z 22 marca zostało ozdobione wyjątkowo licznie przez oprawy. Wszystkie prezentujemy poniżej, uchwycone przez Legionisci.com:
Masa pirotechniki, dużo dymu i – tradycyjnie – żadnych ran, zatruć dymem czy paniki. Jednak zdaniem wojewody, który ma po swojej stronie opinie policji i straży pożarnej, sytuacja była „na granicy ryzyka powstania paniki”. Co prawda nie ma jasno zdefiniowanej granicy, a użytkownicy „Kotła” od lat są przyzwyczajeni do tego typu opraw, ale kara za zabronione czyny była pewna.
Zamknięcie i ukryte zakazy stadionowe
Oficjalnie decyzja Piotra Florka to tylko prewencja: ma zapobiec dalszemu zagrożeniu bezpieczeństwa na południowej trybunie w kolejnych meczach. Faktycznie to jednak zwykła kara, ponieważ przesłanki do przypuszczania, że mecz z Koroną sprowadzi podobne ryzyko, są bardzo luźne. Albo inaczej: na takiej samej podstawie można zamknąć na stałe każdy stadion w kraju, bowiem ryzyko, że kilka osób odpali race lub świece dymne jest w każdym meczu.
Problem z decyzją wojewody jest jeden: Lech Poznań otrzymał jednocześnie zakaz wpuszczania widzów z „Kotła” na jakikolwiek inny sektor na INEA Stadionie. Aktualnie nie mamy informacji, czy taki zakaz jest częścią decyzji wojewody, ponieważ jej treść nie została upubliczniona. W oficjalnym komunikacie wojewody nie ma ani słowa na ten temat, ale Lech Poznań potwierdza, że taki zakaz otrzymał. Nasze źródła również potwierdzają, że takie żądanie ze strony wojewody padło.
Tyle że wojewoda nie ma prawa wymagać od klubu, by ten zakazywał komukolwiek wstępu na mecz. Uprawnienia przyznane w 2009 roku nie mogą dotykać konkretnych osób z imienia i nazwiska. – Wojewoda może zakazać wyłącznie przeprowadzenia imprezy masowej z udziałem publiczności lub na wydzielonych sektorach i tutaj, co do tego nie ma wątpliwości. Jeżeli uznał, że np. mecz następny nie spowoduje zagrożenia, ale ten za dwa już tak, to ma do tego prawo, które ewentualnie będzie podlegać ocenie sądu. Nie ma jednak uprawnień do tego, by zakazać wejścia na stadion jakimkolwiek kibicom
– ocenia dla „Rzeczpospolitej” mecenas Mateusz Dróżdż, który specjalizuje się w prawie dotyczącym kibiców.
Tym bardziej jeśli w ten sposób uniemożliwia się wstępu prawie 10 tysiącom widzów! Kocioł mieści 9,7 tys. osób, a tego dnia był pełny. Za czyny „zagrażające bezpieczeństwu” odpowiada maksymalnie kilkadziesiąt osób, pozostali mają być ukarani na wszelki wypadek, ponieważ nie ustalono, kto odpalał. To de facto ukryta forma zakazu stadionowego, tyle że zakazy nie mogą być wydane bez procesu sądowego lub dowodów na łamanie regulaminu przez konkretne osoby.
Za przekroczenie uprawnień zapłaci wojewoda? Prędzej Lech
Decyzja Piotra Florka według wszystkich naszych informacji przekracza uprawnienia posiadane przez wojewodę na mocy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. W związku z tym kibice, po opublikowaniu pełnej treści decyzji, będą mogli indywidualnie składać skargi na działanie tego organu do sądu administracyjnego. Niestety, doświadczenie uczy, że skargi mogą być odrzucone. Nie dlatego, że są bezzasadne, ale z obawy przed koniecznością rozpatrywania kilku tysięcy spraw, co sparaliżowałoby prace sądu.
Znacznie większe szanse kibice mają na zaskarżenie klubu, który w myśl decyzji wojewody ma być wykonawcą zakazu. Jeśli Lech faktycznie nie wpuści widzów z „Kotła” na mecz z Koroną wyłącznie za bycie „w złym miejscu i czasie”, może nastawić się na procesy sądowe. Oczywiście trudno spodziewać się, by kibice masowo szli na wojnę z ukochanym klubem, ale takie przypadki już znamy z historii. Kiedy Wisła Kraków w zeszłym roku ugięła się pod naciskiem wojewody i zakazała wstępu wszystkim widzom z trybuny północnej na jeden mecz, fani rozpoczęli wyniszczający bojkot.
Reklama