Kraków: Nie zrobiliśmy nic, ale to oni są winni
źródło: własne; autor: michał
Władze Krakowa wykazują wyjątkową arogancję przy realizacji Stadionu im. Henryka Reymana. Czy można przez dwa lata nie sprawdzić dokumentacji projektu pod kątem ewentualnych problemów, a potem oskarżać innych, gdy okazuje się, że przy stadionie mają być dwie kasy biletowe? Tak, w Krakowie można.
Reklama
- Przy realizacji tej inwestycji spotkało nas kilka niespodzianek. Dotyczyły one m.in. poprawy projektów. W trudnej sytuacji stawiała nas również Wisła, dla której ten obiekt powstaje. Długo nie mieliśmy po drugiej stronie partnera, z którym mogliśmy wspólnie rozwiązywać problemy. W klubie prezes Bogdan Basałaj jest dopiero od czerwca. Teraz rozmawiamy, trochę się spieramy, bo to jest biznes, ale liczę na porozumienie
- mówi w wywiadzie dla „Dziennika Polskiego” Barbara Janik, doradca prezydenta Krakowa ds. sportu, a wcześniej szefowa krakowskiego biura ds. Euro 2012. To właśnie ona jak mantrę powtarzała, że stadion będzie w całości gotowy w połowie 2010 roku. Teraz, gdy jest całkiem rozkopany, winni są projektanci, winna jest Wisła, trochę wykonawca. Nie było komu projektować dobrze, nie było z kim rozmawiać, nie było jak prowadzić budowy, by Wisła grała u siebie.
Zadziwiające, że nikt z osób odpowiedzialnych w mieście za budowę Stadionu Wisły nie ma sobie nic do zarzucenia. A przecież to właśnie ci ludzie dopuścili by stadion od samego początku był projektowany bez zgodności z najbardziej elementarnymi normami UEFA. Nie trzeba do tego negocjacji i konsultacji z klubem, wystarczy wejść na UEFA.com i pobrać jeden plik, by wiedzieć, że szatnie nie mogą być w dwóch różnych trybunach. Że muszą być połączone ze strefą VIP. Że kibicom widoku nie może bez powodu zasłaniać prawie dwumetrowe ogrodzenie. My nie mieliśmy z tym problemu. Pewnie, że to praca dla projektantów i oni mają obowiązek to sprawdzić. Ale kto sprawuje nad nimi nadzór, jeśli nie inwestor, w dodatku walczący o Euro 2012?
Tenże inwestor przez ok. dwa lata nie zauważył, że w projekcie zaplanowano dwie kasy (obrazowo: ponad tydzień stania w kolejce po bilet), a później zasłaniał się sformułowaniami, że „W tej chwili ostatecznej ilości kas nie znamy, ale jest kilka możliwości branych pod uwagę”. W tamtej chwili?! Na dwa miesiące przed terminem ukończenia inwestycji? Ale o wspomnianych dwóch kasach pewnie do dziś nikt by nie wiedział, gdyby nie upór niezależnego radnego Dariusza Olszówki, który od kilku miesięcy nęka prezydenta pismami w sprawie stadionu.
Czemu Wisła mimo budowy etapami musiała aż na rok opuścić swój stadion, a przez kolejny kwartał będzie grać przy otwartej tylko części trybun? - Po pierwsze, chciałam przypomnieć, że Wisła grała maksymalnie długo na modernizowanym obiekcie, a później miasto stworzyło możliwość gry w Krakowie na zmodernizowanym stadionie Hutnika. Aby zbliżyć publiczność do płyty boiska, trzeba było ją obniżyć. Dlatego nie dało się grać na stadionie. Aby powstał nowy obiekt trzeba ponieść pewne wyrzeczenia
- mówiła Janik „Dziennikowi Polskiemu”. To ciekawe, że obniżanie murawy rozpoczęte po sezonie 2009/10 w jakikolwiek sposób miałoby tłumaczyć grę poza własnym stadionem właśnie w sezonie 2009/10. Jeszcze ciekawsze, że „przybliżanie trybun” (oczywiście nijak ich to nie przybliża) było konieczne właśnie dlatego, że inwestor nie interesował się przez lata, że trybunę wschodnią zaplanowano 17 metrów od boiska zamiast sugerowanych przez UEFA 6m. Nie wspominając już o Stadionie Hutnika, który zgodnie z pierwotnymi obietnicami miał być kompleksowo zmodernizowany, a przeszedł jedynie kosmetykę na ostatnią chwilę, by uniknąć kompromitacji. Takie działanie Miasto nazywa „stworzeniem możliwości gry”.
Barbara Janik w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” zwróciła uwagę, że „to nie jest inwestycja tuzinkowa”. Faktycznie, wystarczy zwrócić uwagę na sposób, w jaki Miasto Kraków potraktowało najbardziej zagorzałych kibiców Wisły. Przeznaczona dla nich trybuna powstała dwa lata temu. Od tego czasu Miasto nie zaprzątało sobie głowy, by zapewnić najliczniej odwiedzanej trybunie drogi komunikacyjne – do dziś nic z tym nie zrobiono. W wyniku tej polityki kibice wchodzili na stadion w błocie, kupowali jedzenie „zza kraty”, a potrzeby załatwiali w brudnych toy-toyach. W tym czasie jedynym, co Miasto zrobiło w sprawie tej trybuny, było… sprzedawanie powierzchni komercyjnej pod widownią. Nieważne, że wewnątrz miały być klatki schodowe i sanitariaty dla obecnych użytkowników, ważne by zarobić na przyszłych. Jakby absurdów było mało, z klientami rozmawiała osoba odpowiedzialna za ścieżki rowerowe. No cóż, przecież inwestycję prowadzi instytucja od dróg, nie od obiektów sportowych… Miało być nietuzinkowo, jest nietuzinkowo.
Tekst wyraża subiektywną opinię autora na temat prowadzenia inwestycji.
Reklama