Warszawa: Kompromitacja organizacyjna na meczu Reprezentacji

źródło: własne / Alert24.pl / Sport.pl / Gazeta.pl / Newsweek.pl; autor: michał

PZPN zapowiadał, że na kibiców przed meczem czeka wiele atrakcji. Co z tego, skoro wielu na stadion weszło dopiero w trakcie drugiej połowy? Niektórzy ostentacyjnie darli bilety, rzucali nimi w ochroniarzy i odchodzili spod bram. Jeśli mecz z Francją miał być sprawdzianem, to na pewno oblali go organizatorzy.

Reklama

Skrajnie negatywne relacje mnożą się po meczu Polska – Francja na Łazienkowskiej. W tym kontekście trzeba się cieszyć, że mecz z Argentyną oglądała garstka widzów. Choć warto jednocześnie wspomnieć, że do dziś nie wiemy, ilu widzów tak naprawdę było wtedy na trybunach. Stadion Wojska Polskiego ma oczywiście system umożliwiający podanie liczby co do jednego, ale PZPN z sobie tylko znanych powodów nie uznał za stosowne upublicznienia tych danych.

Kibice byli, ale się ukryli

Nie wiemy też, ile osób oglądało mecz z Francją. Oficjalnie wszystkie bilety się rozeszły, ale też mamy potwierdzenie, że wiele z nich nie zostało wykorzystanych. Co ciekawe, na początku pierwszej połowy telewidzowie TVP mogli usłyszeć z ust Dariusza Szpakowskiego, że choć na to nie wygląda – jest komplet publiczności. Pustki na trybunie głównej (niewidocznej w kamerach) i po drugiej stronie boiska tłumaczył wtedy deszczem, który podobno skłonił wielu widzów do szukania schronienia w wyższych partiach stadionu.

To informacja o tyle zaskakująca, że kilkadziesiąt metrów za plecami komentatorów, przed trybuną główną, stał tłum wściekłych ludzi, którzy nie mogli wejść na trybuny mimo posiadana biletów. Ten problem mieli nie tylko widzowie ze zwykłymi wejściówkami, ale też goście VIP. PZPN nie otworzył bowiem wszystkich bramek, a według relacji jednego z kibiców przepustowość tych otwartych wynosiła najwyżej kilka osób na minutę – powinna być kilkanaście razy wyższa.

PZPN zachęcał co prawda do wcześniejszego przyjścia na stadion, ale zaproszenie to motywował specjalnymi atrakcjami – pokazem filmu promującego Euro 2012 i występem cheerleaderek. W oficjalnym komunikacie dotyczącym organizacji meczu Związek ani słowem nie poinformował o tym, że należy pojawić się z dużym zapasem, by spokojnie wejść na mecz.

W efekcie przez całą pierwszą połowę pod bramami stadionu stało według naszej wiedzy nawet parę tysięcy ludzi! Ich irytację wzmagał fakt, że część bram była zamknięta i organizatorzy nie reagowali na apele o uruchomienie dodatkowych kołowrotów. Argumentowali, że systemu nie da się przeprogramować. Niektórzy spędzili w ścisku ponad półtora godziny! Jak informuje Weszło.com, wśród tak traktowanych gości był np. były reprezentant kraju. Nic więc dziwnego, że z czasem zaczęły się pojawiać okrzyki, wśród których „Lato, Pajacu – jesteśmy na placu” był bardzo łagodnym wyrazem niezadowolenia. Wielu nie wytrzymywało i rzucali podartymi biletami w ochroniarzy, lub odchodzili po prostu z kwitkiem.

PZPN bez zarzutu

Powyższe stwierdzenie padło z ust rzeczniczki PZPN, Agnieszki Olejkowskiej. - Dzięki udanemu przeprowadzeniu spotkania z Argentyną, policja nie zakwalifikowała meczu z Francją jako imprezy podwyższonego ryzyka. Odbyliśmy jednak naradę z przedstawicielami Legii, która na co dzień zarządza stadionem, by wyeliminować wszelkie potknięcia i to się praktycznie udało. Wszystko przebiegało bez zarzutu.

Olejkowska w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przyznała, że były pewne komplikacje, ale według niej z obejrzenia meczu zrezygnowały raptem trzy osoby. Z kolei winą za zator pod trybuną główną obarczyła... kibiców. - Nie wszyscy mieli ze sobą dokumenty tożsamości i pojawiły się kolejki. Tego jednak, podobnie jak zwyczaju wcześniejszego przyjeżdżania na stadion, nie uregulujemy żadnymi przepisami. Ludzie muszą przywyknąć, że na mecze z tak liczną widownią, muszą przyjść odpowiednio wcześniej. To kwestia nawyku. Tym bardziej, że we wszystkich komunikatach podkreślaliśmy, że by uniknąć korków i zatorów prosimy o odpowiednio wczesne przebycie – twierdziła Olejkowska. Po sprawdzeniu komunikatów możemy śmiało powiedzieć, że kłamała, ponieważ podobne informacje wcale nie pojawiały się we wszystkich komunikatach. A nie każdy zagląda na oficjalny profil rzeczniczki w serwisie Twitter.com, gdzie faktycznie w jednozdaniowej wypowiedzi prosiła o wcześniejsze przybycie. Zresztą nawet tam informacja pojawiła się... na 3 godziny przed meczem.

Komentarz Stadiony.net: Arogancja, z jaką PZPN traktuje kibiców, i brak samokrytyki wśród organizatorów, każą nam cieszyć się, że na Euro 2012 organizatorem będzie UEFA. Czym dla Związku są kibice? O tym najlepiej świadczy jeden z komunikatów rzeczniczki PZPN sprzed meczu z Argentyną, w którym napisała omyłkowo: „Po aktualizacji danych wiemy, że na Argentynę przyjdzie już ok.14 tysięcy biletów”.

Tak, dla nich jesteśmy biletami. Każdy ma wartość 50, 90 lub 130 zł, przynajmniej po obniżce, bo według pierwotnych planów miał być wart dwukrotnie więcej. Co oczywiście nie znaczy, że za taką cenę człowiek może oczekiwać szacunku i profesjonalnego podejścia. Może liczyć, że prędzej czy później na stadion wejdzie, a jeśli później, to pretensje może mieć tylko do siebie. Że nie przeczytał informacji, których PZPN nie napisał. Że nie skorzystał z bramek, których PZPN nie otworzył. Że nie uznał za konieczne spełnienia warunków, o których PZPN go nie informował. Że nie ma nawyku, jakiego PZPN u niego nie wyrobił. I nie mówimy tu, że kibice bez dowodów tożsamości nie są sobie winni. Ale na mecze Reprezentacji wielokrotnie wybierają się ludzie, którzy nie bywają na stadionach ligowych. Ich trzeba informować ile się da, a tego PZPN nie robi.

Osobny akapit należy się postawie widzów, którą PZPN jest zachwycony. My nie jesteśmy i nie rozumiemy, jak komentatorzy – Dariusz Szpakowski i Mirosław Trzeciak – byli w stanie poruszyć temat wspaniałej postawy widowni dosłownie parę sekund po tym, jak cały stadion chóralnie krzyczał „wypier...alaj” w kierunku jednego z przyjezdnych. Nie atakujemy kibiców za nerwy, które mogą się udzielać nawet w meczu towarzyskim, a zwłaszcza w meczu naszej Reprezentacji. Mamy za to żal do osób, które nie zadbały, by doping miał kto koordynować. Może wtedy nie każdy kontakt Francuzów z piłką kończyłby się falą gwizdów. Bo one nie są „wspaniałą atmosferą”, którą PZPN i komentatorzy są „zbudowani”. Może wtedy nie byłoby długich przerw w bardzo monotonnych okrzykach (bo i bez koordynacji nie oczekujemy, że cały stadion wyśpiewa coś wyszukanego i zróżnicowanego). I może wtedy nie usłyszelibyśmy w telewizyjnej transmisji idioty, który siedział blisko jednego z mikrofonów i naśladował odgłos małpy, gdy przy piłce byli czarnoskórzy Francuzi.

Reklama