Wielka tragedia: Ibrox Stadium
02.01.1971, Derby Glasgow. Mecz był spokojny, aresztowano tylko dwie osoby, obie za pijaństwo. Do 89. minuty działo się niewiele. Później padły dwie bramki i w ciągu kilku chwil życie straciło kilkadziesiąt osób.
Mecz nie był ciekawy
Choć żaden klub na Wyspach nie miał tak wielkiego stadionu jak Rangers, zapotrzebowanie było jeszcze większe. Zarząd przygotował na ten mecz 80 000 biletów, według mediów widzów mogło być o kolejne 5000 więcej. Przyjechali z całej Szkocji i Anglii. Mecz nie należał do najbardziej interesujących, zapowiadało się na bezbramkowy remis. Przez mgłę niewielu widzów widziało dobrze akcję na boisku.
Niespodziewanie w 89. minucie goście wyszli na prowadzenie. Jimmy Johnstone świętował na murawie, biało-zielone sektory Celtiku eksplodowały. Tymczasem kibice gospodarzy zaczęli masowo wychodzić ze stadionu pogodzeni z porażką. Ale już minutę później Rangers wyrównali, powodując drugi już wybuch radości, tym razem po przeciwnej stronie stadionu. To właśnie tam rozegrała się największa tragedia w historii szkockiej piłki.
Lawina na schodach
Stadion był wzniesiony w dużej części na wałach – znamy to rozwiązanie z polskich obiektów. By z niego wyjść, trzeba było wspiąć się na najwyższe rzędy i po pochyłym stoku taką samą drogę pokonać w dół. Gdy Colin Stein strzelił wyrównującą bramkę, tysiące widzów tłoczyły się już, opuszczając trybuny. Wówczas ze schodów nr 13 na wschodniej trybunie zaczęli osuwać się kibice. Upadali jedni na drugich i staczali się po leżących pod nimi ludziach coraz niżej, wciągając kolejnych i powodując olbrzymi nacisk na tych przed nimi. Osoby poniżej nie miały gdzie uciekać – schody były zapchane na całej wysokości, a uskoczenie na bok utrudniały rzędy barierek i ogrodzenie wzdłuż zejścia. „Lawina” zaczęła się u szczytu trybuny i zatrzymała się na trzecim podeście.
Tymczasem świętujący na trybunach kibice nie widzieli, co się dzieje po drugiej stronie nasypu. Wychodząc stale napierali, spychając kolejnych ludzi na tych już leżących. Sytuacji nie widział też relacjonujący z wnętrza stadionu dziennikarz radiowy. Tak na bieżąco opisywał wydarzenia: - Ambulanse wciąż tam są, u podnóża wschodniej trybuny, gdzie chyba nie wytrzymały barierki – muszę to jeszcze potwierdzić. Karetki ciągle się przemieszczają, by ustąpić miejsca schodzącym rannym. Ale z mojego miejsca, obawiam się, że wygląda to raczej jak ciała ułożone wzdłuż linii bramkowej przy wschodniej trybunie
– mówił.
- Nie chciałbym podawać liczby ofiar. Słyszałem o sześciu, ale ostatnie doniesienia mówią o sześćdziesięciu
– kontynuował. Ostateczny bilans katastrofy to 66 zabitych i 145 rannych. Ogromna większość to młodzież – tylko 12 ofiar przekroczyło 30. rok życia. Najmłodszy chłopiec, Nigel Pickup, miał 9 lat.
Początkowo sądzono, że po golu wychodzący widzowie chcieli wrócić na trybuny, podczas gdy ci na trybunach usiłowali z nich wyjść. Nie widzieli się nawzajem, przez co obie strony stale napierały. W rezultacie panującego ścisku pękły barierki, powodując upadek i lawinę kilkuset ludzi. Zaraz po tragedii uważano też, że ofiary umarły z braku powietrza, przygniatane kolejnymi warstwami spadających kibiców.
Jednak wyniki zakończonego w 1974 r. śledztwa wskazały zupełnie inną, bardziej prozaiczną przyczynę. Według raportu, najprawdopodobniej powodem nie było zderzenie dwóch fal ludzi, a najzwyklejszy upadek jednej tylko osoby. Dwóch fal nie było, ponieważ do zdarzenia doszło ok. 5 minut po zakończeniu meczu, kiedy wszyscy już wychodzili. Schody w tym miejscu były wyjątkowo strome. Jedna osoba padając ścinała z nóg kolejne, które były spychane na widzów stojących niżej. Na feralnym trzecim podeście fala się skumulowała i to tam pod nawałem ludzi do ziemi ugięły się stalowe barierki. Ale zanim się ugięły, ogromna większość ofiar już nie żyła. Jak wykazało śledztwo, wielu ludzi zmarło w pozycji stojącej. Było tak ciasno, że stojąc dławili się wymiocinami.
– W pewnym momencie tłum zapadł się do środka. Jakby tam była wielka dziura
– relacjonował podczas śledztwa jeden ze świadków. To właśnie wtedy, pod wpływem rosnącego naporu, padły barierki, z nimi upadli ludzie, a na nich dosłownie posypali się kolejni. Jeden z rannych, John Dawson, tak opisał co go spotkało: - Kiedy ugięły się barierki, zsunąłem się razem z falą innych ludzi jakieś 20 metrów w dół. Pode mną była warstwa ok. 3 osób, na mnie leżało tyle samo
.
Wnioski na przyszłość
Ofiary żegnała cała Wielka Brytania. Najpierw zawodnicy i przedstawiciele klubu udali się na wszystkie pogrzeby, a później w Glasgow odbył się... mecz. Tym razem połączone drużyny Rangers i Celtiku walczyły przeciw Szkocji w obecności 81 405 widzów - już na innym, narodowym stadionie. O zabitych 02.01.1971 w Glasgow mówi się jako o „nieobecnych przyjaciołach”. O ich losie przypomina pomnik Johna Greiga – kapitana Rangers w tamtym meczu.
Pomnik stanął jednak dopiero kilka lat temu, po kolejnej modernizacji stadionu. Przez tragedię z 1971 Ibrox Park jako jeden z pierwszych w Szkocji zamienił się w obiekt wyłącznie z miejscami siedzącymi. Jednak niektórzy mieli ogromny żal do klubu z Glasgow, że nie zapewnił na stadionie bezpieczeństwa. Po wszystkim byłem wściekły, że schody, na których już wcześniej ginęli ludzie, doprowadziły do śmierci tak wielu
– napisał Craig Smith, który stracił na Ibrox ojca.
Miał na myśli trzy wypadki, do których doszło w latach 60. dokładnie na tych samych schodach. Prawie dekadę wstecz, we wrześniu 1961 dwie osoby zginęły na feralnych „schodach nr 13”. Sześć lat później osiem osób było rannych, a dokładnie dwa lata przed omawianą tragedią, 02.01.1969, obrażenia na schodach odniosły kolejne 24 osoby. Klub poniósł jednak duże inwestycje (150 tys. funtów – suma jak na tamte czasy znacząca), by sytuację poprawić. Jak się okazuje, niewystarczająco. Jak pisze dziennikarz BBC Gordon Cairnes, początkowo próbowano zrobić kozły ofiarne z chuliganów i ich obwinić za wszystkie cztery wydarzenia na schodach, jak w przypadku wielu angielskich tragedii. Tę wersję wykluczyło jednak śledztwo.
Po ogłoszeniu jego wyników w 1974, wprowadzono Safety of Sports Ground Act – pierwszy dokument, który nakazywał władzom szkockich stadionów posiadanie certyfikatów bezpieczeństwa. Choć może trudno w to uwierzyć, wcześniej mimo tłumów rzędu 100 tysięcy widzów lub nawet większych, poziom bezpieczeństwa nie był weryfikowany stałymi przepisami.