Połapiesz się w krajobrazie europejskiej piłki?

źródło: Stadiony.net; autor: michał

Połapiesz się w krajobrazie europejskiej piłki? Choć w Meksyku czy Brazylii otwierają stadiony, u nas trend jest w drugą stronę. Co więcej, przybywa odwołanych meczów, a dopiero ruszają europejskie puchary/ I już robi się ciekawie, niekoniecznie na boisku.

Reklama

Przy widmie drugiego lockdownu – choćby częściowego – piłka nożna dla wielu z nas jest tym, co daje poczucie jakiejś normalności. Częściowej, by nie powiedzieć szczątkowej, ale jakiejś. Oczywiście piłka w Polsce od soboty może być grana tylko bez kibiców, a nasz największy stadion staje się szpitalem. Oczywiście i tak nikt by na nim nie grał meczów ligowych, ale to niezła metafora sytuacji panującej w naszym kraju.

Wystarczy zerknąć na nagłówki ogólnopolskich i regionalnych mediów, by zrozumieć, że „szpital” panuje również w szatniach. Ekstraklasa przechodzi pandemię stosunkowo lekko, bo przełożono dopiero 4 mecze, ale na zapleczu naszej topowej ligi robi się chaos. W ostatnich dniach odwołano spotkania z udziałem Arki Gdynia, Zagłębia Sosnowiec, ŁKS-u, Radomiaka, Sandecji, Resovii, Chrobrego i Odry Opole – jeszcze jedno spotkanie odwołane, a nie odbędzie się większość 10. kolejki. Rekord padł w Zagłębiu Sosnowiec, gdzie pozytywne testy miało 27 osób. Bądź tu mądry i spróbuj się wstrzelić np. z zakładami sportowymi na mecz. Nawet najlepsze typy dnia mogą nie dać rady...

rzeczywistość stadionowa w dobie koronawirusa

Tymczasem w Polsce, przynajmniej z punktu widzenia kibica, sytuacja i tak jest jasna. Mecze odbywają się w miarę możliwości, a nikt nie może ich oglądać z pozycji widza. Proste? Niekoniecznie pożądane, ale proste! Rzućmy więc okiem na Niemcy, tam dopiero jest różnorodnie. W Berlinie, dla przykładu, Hertha ma prawo wpuścić do 4 tys. widzów pomimo faktu, że przeciętny obywatel do własnego domu może wpuścić maksymalnie 5 osób!

To nie koniec absurdów. Czwartoligowy Rot-Weiss Essen może wpuścić na derby z Rot-Weiss Oberhausen 500 osób. Niby mało, ale porównajmy to z odbywającymi się 40 km dalej (w obrębie tego samego zespołu miejskiego!) derbami Zagłębia Ruhry między BVB a Schalke 04, gdzie na trybuny może wejść tylko 300 osób. A przecież stadion jest czterokrotnie większy od tego w Essen. Całe Niemcy przypominają szachownicę: jedni nie mogą wpuścić nikogo, inni kilkaset osób, inni tysiące. I co, czy teraz sytuacja w Polsce nie zaczyna wyglądać na bardziej konsekwentną? Niekoniecznie lepszą, chodzi tylko o konsekwencję.

Od wczoraj gra też Liga Mistrzów. Przypomnijmy, UEFA zezwala gospodarzom przyjmować do 30% pojemności stadionów. Na Ukrainie co prawda odnotowano nowy rekordowy przyrost zakażeń, ale wczorajszy mecz Dynama z Juventusem miał limit na poziomie aż 20 tysięcy widzów.

Z kolei Francja, w której obowiązuje godzina policyjna, była miejscem jeszcze dziwniejszego wydarzenia. Choć według ogólnokrajowych zasad policja ściga osoby chodzące po ulicach po 21:00, to wtorkowy wieczór w Rennes zgromadził na stadionie 5 tysięcy ludzi. Jak to możliwe? Ponieważ decyzja o wykorzystaniu stadionów nie leży w gestii władz centralnych, lecz lokalnych. A że Stade Rennais nie gra w LM na co dzień, zapadła decyzja o wpuszczeniu widzów.

Jesień zapowiada się interesująco, ale zdecydowanie nie z tych powodów, z których byśmy chcieli. Gdy Czesi zamykają stadiony, tuż za granicą Austriacy przygotowują się do ich otwierania. Holendrzy mogą oglądać swoje kluby tylko na europejskich wyjazdach, ale Belgowie na trybuny wchodzą. Naprawdę trudno będzie się połapać do wiosny, zwłaszcza przy zmianach zachodzących z dnia na dzień.

Reklama