Finał Ligi Europy: Wszystkie zmartwienia z Baku
źródło: własne [MK]; autor: michał
Niektórzy kibice z Londynu ruszyli w kilkudniowe podróże do Azerbejdżanu już w zeszłym tygodniu. Inni nie ruszyli wcale, ponieważ odmówiono im wizy. To tylko parę problemów spowodowanych wyborem Baku na gospodarza dzisiejszego finału.
Reklama
Pewnie nikt na początku sezonu nie spodziewał się, że w dwóch finałach europejskich pucharów zagrają cztery angielskie drużyny, z których dwie rozegrają mecz derbowy. Wiadomo było za to, że dokonany jeszcze w 2017 roku wybór Baku na gospodarza powodował ogromne kontrowersje. Bo niby wiadomo, że UEFA nagradza kraje z nowymi, wielkimi stadionami. Ale Azerbejdżan nie jest pierwszą lepszą lokalizacją, lecz stwarza wiele problemów.
Po pierwsze, autorytaryzm
W porównaniu do krajów Europy Zachodniej, styl sprawowania władzy w Azerbejdżanie jest agresywny i represyjny. Widać to niemal w każdym aspekcie, również w tych związanych z futbolem. Od mieszkańców siłą wyrzuconych z terenów przeznaczonych pod Stadion Olimpijski po kibiców odsiadujących nawet 2 miesiące więzienia za drobne przewinienia na stadionach. Co prawda przed finałem zapewniono, że policja nie będzie równie brutalna wobec zachodnich turystów, jak jest wobec azerskich fanów, ale i tak trzeba się liczyć z deportacją w razie incydentów.
Niektórzy zresztą na problem z wjazdem napotkali znacznie wcześniej. Brytyjscy kibice o ormiańskich korzeniach skarżyli się, że azerscy urzędnicy odrzucali ich wnioski wizowe z uwagi na napiętą sytuację na linii Azerbejdżan-Armenia. Pomocnik Arsenalu Henrikh Mkhitaryan nie pojechał do Baku ze względów bezpieczeństwa. A żeby tego było mało, oba londyńskie kluby mają sporo kibiców wśród mniejszości seksualnych (w tym zarejestrowane stowarzyszenia), podczas gdy w Azerbejdżanie prawa mniejszości LGBT+ są jeszcze bardziej ograniczone niż nawet w Rosji.
Po drugie, logistyka
Azerbejdżan ma trzy międzynarodowe lotniska, ale tylko to pod Baku jest w zasięgu bezpośrednich lotów z zachodu Europy. Dwa pozostałe łączą kraj głównie z Rosją i Turcją, przez co kibice z Wielkiej Brytanii stanęli przed wyjątkowo trudnym zadaniem przy organizacji podróży.
Loty bezpośrednie rozeszły się na pniu, a w ciągu kilku dni od wyłonienia finalistów harmonogram pracy lotniska Heydara Aliyeva zapchało prawie 50 zgłoszonych czarterów. Terminal 1 w całości oddano kibicom Arsenalu, a terminal 2 – Chelsea. Oba kluby swoich kibiców kierowały do oficjalnego partnera, firmy Thomas Cook, która oferowała jednodniowe wyjazdy za – bagatela – 980 funtów (4,75 tys. zł). To trzykrotnie więcej niż kosztował podobny wyjazd z Thomasem Cookiem, gdy rywalem był Qarabag. A trzeba pamiętać, że wydatek przypada wtedy, gdy przedłużane są karnety na kolejny sezon, co samo w sobie jest porównywalnym wydatkiem. Arsenal przedłużył wyjeżdżającym termin spłaty karnetów, by odciążyć ich choć trochę. Chelsea odmówiła, pomimo apeli głównego stowarzyszenia kibiców.
UEFA i gospodarze okazali się nieprzygotowani organizacyjnie i dopiero tydzień po dojściu londyńskich klubów do finału lotnisko Aliyeva weszło w tryb zwiększonego obciążenia. Z kolei dopiero na 5 dni przed finałem zapadła decyzja o zwiększeniu liczby połączeń z lotniskiem w gruzińskim Tbilisi (autobusy i pociągi), z którego wielu kibiców zamierza jechać do Azerbejdżanu. Pomysłów na dostanie się do Baku jest zresztą wiele. Do najciekawszych należy podróż z Ukrainy, pociągiem relacji Kijów-Baku. Czas podróży: dwie i pół doby.
Po trzecie, stadion
Wielki „olimpijczyk” może się podobać, a i rozmiarem imponuje, nawet jeśli Azerbejdżan nie potrzebuje tak wielkiego obiektu. Problem w tym, że z gigantycznej pojemności 70 tysięcy miejsc (obniżonej na czas finału do 64 tys., co i tak stanowi rekord Pucharu UEFA i Ligi Europy) Chelsea i Arsenal dostały dosłownie po 6 tysięcy. Przydział wzbudził oburzenie obu zespołów i ich fanów. Były interwencje w sprawie podniesienia liczby, ale spełzły na niczym.
Z jednej strony mamy więc najwyższy w historii przydział dla tzw. neutralnej widowni (aż 37,5 tys., czyli 58%), a z drugiej – najniższy dla samych finalistów. Jak na ironię, UEFA tłumaczy małą liczbę biletów faktem niedostępności Azerbejdżanu, a przecież niemożność zapewnienia transportu dla odpowiedniej liczby widzów powinna była zdyskwalifikować Baku podczas procedury wyboru. Organizacje kibicowskie obawiają się, że może to stanowić precedens dla przyszłych finałów, ponieważ UEFA regularnie przyznaje zbyt mało biletów samym finalistom, by pomieścić tzw. „rodzinę UEFA”, czyli m.in. komercyjnych partnerów.
Żeby było jeszcze ciekawiej, rekordowo wysoki odsetek „zwykłej” widowni wcale nie oznacza, że przeciętny Azer mógł kupić bilet na finał UEL. Najtańsze wejściówki kosztowały 30€, podczas gdy płaca minimalna w Azerbejdżanie to ok. 95€ (a realna może być jeszcze niższa). W ostatnich latach zdarzało się, że władze zmuszały pracowników samorządów do kupowania biletów dla siebie i rodzin (m.in. na półfinały Eurowizji) i na takie ryzyko wskazywano też w tym przypadku.
Na koniec: niezależnie kim, stadion będzie dziś zapełniony. W kamerach będzie wyglądał spektakularnie. A co po meczu, który skończy się najwcześniej o 1 w nocy czasu lokalnego? Ponad 60 tysięcy widzów ruszy z powrotem do hoteli i węzłów komunikacyjnych spod stadionu, który obsługują wyłącznie autobusy. Nic więc dziwnego, że brytyjscy kibice otwarcie wyrażają obawy o chaos komunikacyjny. Ale UEFA pokazała już, że oni akurat nie są dla niej priorytetem.
Reklama