Lwów: Huczne otwarcie wielkiego placu budowy
źródło: własne; autor: michał
Fajerwerki, lasery i głośna muzyka – to wystarczyło, by światowe media rozpisywały się o uruchomieniu ostatniego ukraińskiego stadionu Euro 2012. W Polsce niewiele lepiej, bo mało który duży serwis wspomniał, że wczoraj otwarto wielki plac budowy.
Reklama
O tym, że Arenie Lwów daleko do stanu używalności, można się było przekonać już w drodze na stadion. Lwowianie próbujący dotrzeć z miasta na południowo-zachodnie przedmieścia utworzyli wielki korek.
Drogi dojazdowe nie zostały w pełni otwarte przed sobotnim koncertem, podobnie było z parkingami. Bo choć część z nich jest przygotowana i tempo prac było w ostatnich tygodniach niemal mordercze, nie udało się uruchomić wszystkich parkingów. Na części leżą materiały konstrukcyjne czy po prostu stoją dźwigi, ciągle potrzebne na stadionie, a inne z kolei nie mają nawierzchni.
Z lewej niedokończony dach, z prawej plac budowy zamiast parkingu przed główną trybuną. Fot: DailyLviv.com
Wielka mistyfikacja
Termin ukończenia budowy ustalony na 28 października wydawał się bardzo optymistyczny od chwili jego ustalenia. Wczesnym latem 2011 wiceminister infrastruktury Borys Kołesnikow zapewnił, że choć to napięty harmonogram, na pewno uda się dotrzymać terminu, ponieważ robotnicy pracują non stop.
Nie udało się. Co więcej, nie udało się nawet dotrzymać słowa z piątku, kiedy zapowiedziano, że na sobotę zostanie zawieszony dach i obiekt będzie kompletny. Nie był. W dachu jednego z narożników trybuny głównej była spora dziura, nie wspominając o fasadzie, która leży przed stadionem, czekając na zawieszenie. Zaplecze trybuny puste i miejscami jeszcze surowe, plac przed nią rozkopany. Niesprawne toalety, brak cateringu, brak identyfikacji i monitoringu, brak niemal wszystkiego, co powinno działać podczas imprezy.
Wielu Ukraińców było zdziwionych, że władze zdecydowały się kurczowo trzymać terminu, skoro wiadomo było, że obiekt nie będzie sprawny. W końcu jeszcze przez dwa tygodnie nie będzie potrzebny (potem ma się odbyć pierwszy mecz), a Karpaty Lwów i tak nie przeprowadzą się przed wiosną.
Czego oczy nie widzą, czyli delikatne maskowanie braków. Fot: DailyLviv.com
Mimo to władze centralne postanowiły zrobić dobrą minę do złej gry. Tam, gdzie brakowało docelowej fasady, rozwieszono banner promujący arenę. Transmisję na żywo odwołano, zastępując ją zmontowanym materiałem, pokazującym obiekt pod odpowiednim kątem. Dodajmy – kątem zakrawającym o absurd. Gwiazdy występujące na scenie (stanęła na środku boiska) były niemal przez cały czas odwrócone tyłem do zdecydowanej większości widzów. Za to przodem do kamer i garstki VIP-ów. Dzięki temu kamery pokazywały wyłącznie scenę na tle pełnych trybun, nie „wspominając” o nieukończonej trybunie głównej. Co ciekawe, w oficjalnych materiałach przesyłanych mediom przez rządową agencję nie było ani jednego zdjęcia pokazującego stadion pod „nieokorzystnym” kątem…
Na koniec warto wspomnieć o Wiktorze Janukowyczu, który już w oświadczeniach z lipca miał osobiście otworzyć obiekt. Zamiast obecności na ceremonii przyjechał jednak dzień wcześniej i odwiedził Arenę Lwów w trakcie przygotowań. Obecność na koncercie w sobotę została odwołana według części mediów z obawy o złe przyjęcie prezydenta we Lwowie. Jak się okazało, obawa była uzasadniona. Kiedy bowiem wyemitowano na stadionie przemówienie prezydenta, trudno było usłyszeć cokolwiek poza przeraźliwym buczeniem i gwizdami.
Wielkie show
Mimo wszystkich opisanych wyżej zdarzeń impreza przebiegła bez znaczących problemów. Sprawdzani „ręcznie” widzowie dość szybko zapełnili, a potem wyludnili stadion. Oglądali też bardzo sprawnie przeprowadzoną imprezę z wieloma motywami regionalnymi i historią Lwowa w tle – z udziałem tancerzy, teatrów ognia i akrobatów. Trzeba też przyznać, że przygotowane na inaugurację efekty świetlne i fajerwerki (te drugie widoczne jednak tylko dla VIP-ów z trybuny głównej oraz dla mieszkańców okolicy…) były imponujące i z powodzeniem uświetniły ceremonię.
Główną atrakcją miał być koncert Anastacii, która jednak występowała przy niemal pustej płycie boiska i pustoszejących trybunach. Trudno się dziwić, skoro wielu widzów nie widziało nawet jej pleców, zasłoniętych przez sprzęt sceniczny. Zabrakło organizacji, bo część zdezorientowanych widzów weszła z trybun na przykrytą płytami murawę i ustawiła się pod sceną.
Wielka przyszłość
Choć w sobotę bardzo wiele rzeczy wymagało pracy, w 2012 roku Arena Lwów, zapewne ze sponsorem w nazwie, będzie jednak w pełni funkcjonalnym, nowoczesnym stadionem. Wypełnienie i opróżnienie trybun na 33,5 tys. widzów ma zajmować 8 minut, a sprawną komunikację zapewni pokaźna promenada o obwodzie 400 metrów, rozdzielająca dwa poziomy widowni.
To na promenadzie ulokowane są punkty gastronomiczne (do tego dwie duże restauracje w trybunie głównej i kilka mniejszych punktów na poziomie zero), a konstrukcja trybun sprawia, że nawet stojąc w kolejce wielu kibiców będzie mogło dojrzeć wydarzenia na boisku. Docelowo funkcjonować będą też ogromne parkingi, w okolicy 4,5 tys. miejsc postojowych. To tym ważniejsze, że zlokalizowana na rogatkach miasta arena jest słabo skomunikowana – poza własnym autem można na nią dotrzeć jedynie autobusami, które jednak nie są w stanie obsłużyć całej widowni.
Odpowiedni rozwój trawy ma zapewnić duża ilość prześwitów w konstrukcji. Powietrze z powodzeniem dochodzi na stadion dzięki otwartej promenadzie, a słońce oświetli trawę przez częściowo przezroczystą konstrukcję dachu. Jednak chwilowo to może nie wystarczyć, bo po koncercie boisko na pewno ucierpiało, a jesienna aura może nie dać czasu na odpowiednią regenerację do zaplanowanego na 11 listopada meczu z Austrią.
Otwarte pozostaje też pytanie, czy stadion, mimo ciekawej architektury i sporych możliwości, jest rzeczywiście wart ogromnych pieniędzy, jakie na niego wydano. Przypomnijmy, że kosztował prawie 2,9 mld UAH, czyli ok. 900 mln złotych. To dwukrotność Pepsi Areny w Warszawie i znacznie więcej, niż obiekty z Poznania i Wrocławia, które mają widownię większą o 10 tysięcy miejsc.
Reklama