Jak (nie) myśleć o stadionach

źródło: własne; autor: michał

Że nigdy się nie zwrócą, że kluby zarobią więcej niż samorządy – to ostatnio powody do obaw dziennikarzy w Polsce. Obawy te mają jednak niewiele wspólnego z racjonalnym podejściem do sprawy. Nasze stadiony po prostu się nie zwrócą, a najwięcej zarobią na nich kluby, nie samorządy. To żadne odkrycie, tak miało być.

Reklama

Pierwszy raz w historii Polski mamy do czynienia z sytuacją, w której nagle w kraju powstało kilka wielkich obiektów. Są też wielkim wyzwaniem, bo nasze kluby już tak wielkie nie są, a ten największy stadion – w Warszawie – klubu nie ma nawet małego. A że dwie areny już są gotowe, dwie kolejne będą niebawem, coraz częściej powtarza się pytanie o rentowność tych obiektów.

I nie byłoby w tym nic niezwykłego (w końcu nikt nie chce, by były ciężarem), gdyby nie wydumane oczekiwania, jakie mają wobec wielkich projektów sportowych niektórzy dziennikarze. „Sportowe stadiony można porównać dziś do kin w małych miasteczkach. Są, ale tylko dlatego, że samorząd do nich dopłaca” - porównują dziś Izabela Kacprzak i Łukasz Zalesiński na łamach „Rzeczpospolitej”. Nie, nie można, bo to porównanie kompletnie nieadekwatne. Byłoby adekwatne, gdyby pisali o małych stadionach budowanych w małych miasteczkach, ale oni piszą o arenach Euro 2012 i innych nowoczesnych obiektach budowanych w znaczących ośrodkach. Kino w małym miasteczku nie przyciąga co tydzień kilku/kilkunastu tysięcy ludzi.

Naczelną obawą jest fakt, że stadiony nie będą na siebie zarabiać i samorządy nie odzyskają wpompowanych w nie pieniędzy. Oczywiście, że nie odzyskają! To było wiadome zanim wbito pierwszą łopatę. Samorząd nie jest podmiotem prywatnym i nie może oczekiwać, że każda jego inwestycja zwróci się w zyskach z obsługi. Tym bardziej nie można od niego tego wymagać. Będą wymierne korzyści dla miasta, ale niekoniecznie w postaci wielkiego zysku z zarządzania. Stadiony, ani te na Euro 2012, ani te stawiane na fali powstałej dzięki imprezie, nie są budowane, by miasta na nich zarabiały. Nie przede wszystkim.

Stadiony są budowane, bo jest na nie duże zapotrzebowanie społeczne i są ważną częścią miejskiej infrastruktury, jak drogi czy komunikacja miejska. Piłka nożna jest w naszym kraju sportem najpopularniejszym i mecze tylko jednej ligi oglądało w minionym sezonie 2 mln ludzi. A wzrost jest i będzie bardzo duży. Jakie inne imprezy przyciągnęły tylu widzów? Nowe stadiony musiały powstać dla tych widzów, a tylko samorządy na nie stać.

Miasta zapewniają swoim mieszkańcom wysoki poziom komfortu i obsługi, sobie dobrą promocję i dalszy rozwój, a przy okazji pomagają klubom. Bo w przeciwieństwie do ligi angielskiej czy niemieckiej, Ekstraklasa nie ma klubów, które mogłyby same zbudować sobie stadion. Nawet Zagłębie Lubin nie zbudowało Dialog Areny ze swojej działalności, potrzebowało ogromnego sponsora. Jeśli więc mamy mieć dobre stadiony, to tylko z udziałem publicznych pieniędzy, ale też przede wszystkim dla klubów piłkarskich, bo to one mają się na nich rozwijać. Tak – polskie stadiony nie będą żyłą złota dla miast, ale nie – nie jest to nic złego z definicji.

Jak to się robi - tylko czy się powinno?

Tym bardziej przerażające jest czytanie na łamach opiniotwórczego dziennika, „jak to się robi” za granicą. Gdzie za przykład stawia się Wembley. Stadion, który według jednego z największych ekspertów w zarządzaniu obiektami sportowymi nigdy się nie zwróci (kosztował ok. 5 mld zł), a będzie dobrze, jeśli w ogóle uda mu się na dłuższą metę wypracowywać przyzwoite zyski. Płacą za nie zresztą kibice i to płacą słono, bo Wembley jest dziś jednym z najdroższych stadionów świata.

Innym dobrym przykładem według Redaktorów „Rzepy” jest Allianz Arena w Monachium. Uciec z AA próbuje mniejszy z użytkowników, TSV, który już odsprzedał swoje udziały w arenie, bo ma problemy finansowe. Jest na ten stadion za mały. Z kolei dla Bayernu Monachium to stadion jest za mały. W obu przypadkach kibice tych klubów psioczą na obiekt, który zabił dawną atmosferę meczów, a w całych Niemczech jest uznawany za wzór wrogości wobec kibicowania (zakazy eksponowania flag, używania bębnów, utrudnianie prowadzenia dopingu), za co dorobił się przydomku Arroganz Arena. Nawet ci mniej zagorzali zaczynają narzekać.

Jeśli polskie stadiony mają iść tym tropem i budować swoje zyski za wszelką cenę - kosztem uprzykrzania życia widowni nieproporcjonalnie drogimi biletami i ciągłymi restrykcjami, to trzeba się poważnie zastanowić, po co w ogóle je budować. Bo jeśli samorząd inwestuje setki lub nawet dziesiątki milionów z pieniędzy mieszkańców, to przede wszystkim o swoich mieszkańcach powinien myśleć. I taka powinna być naczelna zasada, o której realizację dziennikarze powinni zacząć się martwić bardziej.

Tekst wyraża subiektywną opinię autora i nie musi być zbieżny z poglądami redakcji/wydawcy. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, prześlij odpowiedź na adres: michal(at)stadiony.net.

Reklama