Kto pcha Everton w ramiona Liverpoolu?

źródło: PortalKibica.pl; autor: Michał

Rządowa agencja i rada miasta próbują wymusić na Evertonie i Liverpoolu budowę wspólnego stadionu. To nie pierwsza próba, ale pierwszy raz doszło do szantażu. Dlaczego władze nie chcą pozwolić by Everton wyprowadził się z miasta?

Reklama

6. czerwca 2008 władze samorządowe wspierane przez regionalną rządową agencję rozwoju naciskały na Everton i Liverpool by te zbudowały wspólny stadion. Właściciel Liverpoolu Bill Hicks odpowiedział stanowczo, że nigdy nie brał tego pod uwagę i nie weźmie. W podobnym tonie była wypowiedź prezesa Evertonu, Keitha Wynessa.

Minął dokładnie rok, a do wspólnego żądania miejskiej rady i rządowej agencji dołączył szantaż. „Jeśli kluby nie zbudują wspólnego stadionu, miasto może zapomnieć o organizacji Mistrzostw Świata 2018/22” – podają w poniedziałek media na całym świecie za szefem rady miasta, Warrenem Bradleyem. Sugerują tym samym, że winnymi ewentualnej porażki Liverpoolu jako miasta-gospodarza będą właśnie kluby, które nie chcą się skazać na dzielenie jednego obiektu przez kilka najbliższych dekad.

Co ciekawe, Bradley (to on uparcie n-ty raz naciska na oba kluby) sugeruje budowę wspólnego stadionu w Stanley Park, czyli... na placu budowy już wyznaczonym pod nowy stadion Liverpoolu. Zostały już nawet przeprowadzone prace przygotowawcze. Obiekt ma pomieścić 60 tys. z możliwością rozbudowy o kolejne 13 tysięcy. Dlaczego Liverpool miałby na nim przyjmować Everton?

Jedynym, co może przekonać FC Liverpool do dzielenia obiektu ze znienawidzonymi sąsiadami jest sytuacja finansowa. Klub właśnie podał, że zanotował w zeszłym roku ponad 40 milionów funtów straty, a ma już przeszło 350 milionów długu. Budowa stadionu to wydatek rzędu prawie 400 milionów – obecnie klub sam tego nie udźwignie. Jednak kiedy w 2007 roku przychodzili do niego nowi właściciele, zarzekali się, że ta inwestycja jest dla nich kluczowa. I podtrzymują to stanowisko. Na razie budowa jest tylko „zawieszona ze względu na kryzys”, nie odwołana.

Trudno też zrozumieć, czemu Everton miałby godzić się na podział zysków, kiedy ma już przygotowany szczegółowy plan swojego nowego stadionu na 50 tysięcy widzów. Dodatkowo Everton zapłaci za niego 150 milionów funtów, czyli tyle, ile musiałby wyłożyć na nowy wspólny stadion. A zyskami dzielić się nie będzie musiał. Oba planowane obiekty spełniają wymogi FIFA stawiane miastom-organizatorom i jeśli choć jeden powstanie, argument miasta o utracie szans straci rację bytu.

Jedyny szkopuł w tym, że stadion Evertonu miałby wyrosnąć poza miastem, przy autostradzie w miasteczku Kirkby. Wielu kibiców było przeciwnych, ale większość jednak opowiada się za wyprowadzką, bo to właśnie Warren Bradley i miejska rada wydali decyzję, że w granicach miasta nie ma odpowiednio dużej działki. Sprzeciwy są w samym Kirkby, ale i te problemy klub powinien mieć za sobą jeszcze w tym roku.

Przedstawiciel Evertonu usłyszawszy w poniedziałek słowa o wspólnym stadionie był wściekły. – Spędziliśmy prawie trzy lata na planie inwestycji w Kirkby i absolutnie nie bierzemy pod uwagę innej opcji. Może radny Bradley powinien był bardziej zabiegać o pozostanie naszego klubu w mieście, skoro tak mu zależy na wspólnym stadionie. Bylibyśmy wdzięczni za pomoc ze strony rady miasta, której nigdy nie otrzymaliśmy i dlatego się wyprowadzamy – stanowczo kończy dyskusję Ross, cytowany przez „Guardiana”.

Więcej w Portalu Kibica.

Reklama