Cicha: hitlerowcy oszukiwali, bo chcieli mieć zegar
źródło: Gazeta Wyborcza Katowice; autor: Gutek
Niemiecka mistyfikacja zachwiała legendą omegi. Czy hitlerowcy tak bardzo chcieli mieć cenny zegar, że dopuścili się oszustwa?
Reklama
Szwajcarska omega to symbol i duma stadionu Ruchu Chorzów. Jej historia sięga roku 1929, gdy przedstawiciele szwajcarskiej firmy postanowili przyznawać zegar najpopularniejszemu polskiemu klubowi. Konkurs organizowano najpierw wspólnie z redakcją "Przeglądu Sportowego", a następnie z krakowskim tygodnikiem "Raz Dwa Trzy". Chorzowscy kibice walczyli o zegar długie dziesięć lat! Udało im się zdobyć trofeum dopiero w przededniu wojny.
Zegarem zaopiekował się Augustyn Ferda, znany chorzowski zegarmistrz (swój zakład miał przy ul. Pocztowej w Chorzowie Batorym), a zarazem gospodarz obiektu.
Ferda trzymał mechanizm w zielonej skrzynce (przetrwała do dziś!). Przez trzy miesiące, co mecz wyciągał go z szafki i zanosił na stadion. We wrześniu, gdy wybuchła wojna, Ferda podjął decyzję, że zegar trzeba ukryć i ocalić.
W klubie nie brakowało jednak działaczy, którzy chcieli, by omega została na Cichej. Ferda ani myślał ich słuchać. Przyszedł na stadion i zabrał zieloną skrzynkę. Już w domu rozebrał zegar na części, zabezpieczył i zaniósł do piwnicy. Omega przeczekała wojnę pod stertą węgla. Niemcom nie spodobało się, że nie znaleźli zegara w klubie. Pytali, dręczyli, ale nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie go szukać. A nie wiedział nikt, nawet żona Ferdy! Po wojnie, wiosną 1945 roku, na pierwsze spotkanie w klubie zegarmistrz przyniósł ze sobą zieloną skrzynkę...
Pocztówka kłamie?
Co ciekawe, w Chorzowie nie brakuje osób, które twierdzą, że na własne oczy widziały, jak podczas okupacji omega odmierzała czas na stadionie! Przy takiej wersji upiera się m.in. Henryk Komander, chorzowski radny, rocznik 1936.
Komander wychował się na Kalinie, tuż obok boiska na którym chorzowscy piłkarze zdobyli pierwsze mistrzostwo Polski w 1933 roku. W tamtych czasach w piłkę grali jego ojciec Alojzy i wuj Jan.
Bramkarz Alojzy Komander (rocznik 1907) był w czasie wojny zawodnikiem BSV Bismarckhutte - klubu, którym Niemcy zastąpili polski Ruch. - Był rezerwowym, bo między słupkami stał wówczas Walter Brom. Miał on jednak porywczy charakter i podczas jednego ze spotkań uderzył sędziego. Kara była sroga, Brom został zdyskwalifikowany, ale dzięki temu zaczął bronić mój ojciec
- wspomina Komander. - Tata często zabierał mnie na mecze. Miałem wtedy siedem, osiem lat, ale Omegę pamiętam bardzo dobrze. Stała na przeciwko trybuny głównej i odmierzała czas, jak dziś
- mówi.
O tym, że Komander mógł rzeczywiście widzieć zegar na Cichej świadczy widokówka ze zbiorów chorzowskiego kolekcjonera Jacka Nowaka. - Kupiłem ją w zeszłym roku na jednej z aukcji internetowych. Nie jestem zagorzałym kibicem, więc nie zwróciłem na Omegę uwagi. Zauważył ją jednak jeden z moich znajomych i wykrzyknął: "Patrz! Na pocztówce jest zegar, a być go nie powinno!"
- mówi Nowak.
O tym, że pocztówka jest oryginalna świadczy jej metryczka. Czytamy na niej: wydawca H. Hallas, Bismarckhutte, Original-Aufnahme Boronowski, Petrowitz O/S. H.
- Hallas wydawał widokówki z Bismarckhutte [obecnie Chorzów Batory - przyp.red.] w czasie II wojny światowej. W swoich zbiorach mam jeszcze pięć pocztówek tego wydawcy - szpital, kościoły, ulice i stadion. Zapis Original-Aufname oznacza moim zdaniem, że zdjęcia były własnością Boronowskiego z Piotrowic. On również wydawał widokówki. W swoim zbiorze mam ich około trzydziestu
- wyjaśnia Nowak, którego kolekcja liczy już ponad tysiąc sztuk.
Nie znosił Niemców
Czy zdjęcia zegara i relacja świadka oznaczają, że legenda Omegi, która przeleżała okupację w węglarce jest nieprawdą? Nie! A świadczy o tym rodzina Ferdy - trzecie pokolenie "strażników zegara", które dba o mechanizm.
- Omega na stadionie podczas wojny to wielka niemiecka mistyfikacja! Hitlerowcy mieli tylko wskazówki. Na konstrukcji stał człowiek i co piętnaście minut ręcznie je przesuwał
- zapewnia Grzegorz Małyska, wnuk Ferdy, którego szacunku do zegara uczył ojciec Jerzy. - Prawda jest jedna. Zegar przeleżał pod węglem całą wojnę. Niemcy nie mogli tego przeboleć. Hitlerowcy trzy razy wzywali moją, wówczas 13-letnią mamę, by zdradziła, gdzie dziadek schował mechanizm.
Komander podtrzymuje jednak, że zegar został ukryty dopiero, gdy do Chorzowa wkroczyły wojska radzieckie. - Wie pan jaką wartość miały dla Ruskich "czasy"? Ograbiali z nich ludzi i domy
- przypomina.
- Bzdura! Mój dziad był polskim Ślązakiem wpatrzonym w Wojciecha Korfantego, uczestnikiem trzech powstań. Nie znosił Niemców. Germaństwo to był jego największy wróg. Dziwię się, że są ludzie, którzy nie chcą tego zrozumieć
- smuci się Małyska.
Nowak zaznacza, że zdjęcie nie jest żelaznym dowodem. - Na widokówce widać tylko tarczę. Może sam mechanizm rzeczywiście został zdemontowany?
- zastanawia się.
Nie został nawet ślad
Omega działa na wyobraźnię. Jej piękną historią zainteresowali się producenci stacji Discovery Civilization, którzy kręcą film o niezwykłym zegarze. - Byli u mnie w domu, rozmawialiśmy wiele godzin. Zdradzili, że szukali też innych zegarów, które trafiły na polskie stadiony przed II wojną światową [Omegi znajdowały się też m.in. na obiektach Polonii Warszawa, Wisły Kraków, Warty Poznań czy Pogoni Lwów - przyp.red.]. Nigdzie nawet ślad po nich nie został. Film ma być gotowy wiosną, bo trzeba jeszcze dokręcić ujęcia ze stadionu
- mówi Małyska.
Miasto wciąż zastanawia się jak lepiej zabezpieczyć mechanizm. To efekt pomysłu "Gazety", która zaproponowała by przenieść zegar na historyczne (naprzeciw trybuny krytej), bezpieczne miejsce, po tym, jak jesienią obrzucili go kamieniami chuligani Wisły Kraków.
- Zastanawiamy się nad tym. Możliwe jednak, że wcześniej omega zyska specjalne pleksiglasowe osłony, chcemy też odnowić konstrukcję, na której jest zamocowany mechanizm
- mówi Alina Zawada, dyrektor chorzowskiego MORiS-u.
Autor: Wojciech Todur, Gazeta Wyborcza Katowice, 19.01.2008
Reklama