Warszawa: Legia zwycięska na boisku i trybunach

źródło: Stadiony.net; autor: Kuba Kowalski

Warszawa: Legia zwycięska na boisku i trybunach Dwie godziny bezbramkowych piłkarskich szachów, osłabieni Legioniści i prawie idealne karne. Fortuna Puchar Polski zostaje w stolicy, gdzie pojedynek miał również miejsce na trybunach - kibice obu drużyn zaprezentowali swoje długo zapowiadane oprawy. Jak przebiegał finałowy dzień oraz sam mecz?

Reklama

Którędy z oprawą?

Decydujący o właścicielu pucharu dzień rozpoczął się od zamieszania związanego z oprawą kibiców Legii, która miała się znaleźć na trybunach PGE Narodowego. Poddymił Sebastian Staszewski, który na Twitterze napisał, że kibice Legii Warszawa nie chcą poddać kontroli wszystkich elementów oprawy (w tym wielkiej flagi). Nie siej Pan dezinformacji – napisał dyrektor biura Ekstraklasy – Mariusz Chłopik. Człowieku czemu piszesz takie farmazony??? Skąd masz taką wiedzę??? To jest nieprawda – to słowa członka zarządu Legii – Jarosława Jankowskiego.

Problemem okazała się... brama, przy której miały zostać skontrolowane elementy oprawy Legii. PZPN oczekiwał kontroli przy bramie numer 4. Fani klubu ze stolicy w ostatniej chwili mieli zaproponować, żeby przeprowadzić ją przy bramie numer 2. Tak też się stało. Kibice Rakowa wnieśli swoją oprawę na stadion rano. Do spotkania zostało więc jeszcze kilka godzin, a emocje już buzowały.

PGE Narodowy podczas finału© Tobiasz Kowalski

Na trybunach i ławkach rezerwowych ciekawiej niż na boisku

Ukontentowani fani obu zespołów zaprezentowali przed pierwszym gwizdkiem swoje oprawy, które zrobiły spore wrażenie. Co tu jednak dużo mówić - kibice Legii pokazali, dlaczego to oni są jedną z najbardziej rozpoznawalnych grup ultrasów. Wywieszony napis głosił: WARSZAWA KOCHA ZWYCIĘZCÓW. Z drugiej strony stadionu fani z Rakowa pochwalili się sektorówką, na której widniało hasło: TWOJEJ CHWAŁY WIELKI DZIEŃ.

Zaledwie po 6. minutach meczu finałowego Fortuna Pucharu Polski pomiędzy Legią Warszawa a Rakowem Częstochowa, Yuri Ribeiro otrzymał czerwoną kartkę za faul na Franie Tudorze. To był jednak tylko początek obopólnego napięcia. Jeszcze przed upływem pierwszego kwadransa żółte kartki zobaczyli także Paweł Wszołek, Josue i Jean Carlos. Sędzia Piotr Lasyk od samego startu miał pełne ręce roboty. Zaraz później doszło również do awantury na ławkach rezerwowych. Arbiter nie wnikał kto zaczął i pokazał po żółtej kartce Papszunowi i Runjaiciowi. Wrzało również przed przerwą, na którą schodzili zawodnicy obu ekip, oraz po spotkaniu, kiedy Filip Mladenović… uderzył Jeana Carlosa.

Oprawa kibiców Rakowa© Tobiasz Kowalski

Legia górą po wyrównanych karnych

Po dwóch godzinach przewagi Rakowa, która nie została potwierdzona golem, doszło do serii rzutów karnych. Zwycięsko z tej potyczki wyszli Legioniści, a bohaterem został Kacper Tobiasz, który obronił strzał Mateusza Wdowiaka. Była to szósta kolejka rozstrzygających karnych, a pomocnik Rakowa nie utrudnił zadania bramkarza Legii. Strzelił lekko i na wysokości, którą golkiperzy uwielbiają.

Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów tego spotkania, oprócz obronionej jedenastki, jest z pewnością zachowanie Kacpra Tobiasza podczas ostatnich minut spotkania. Próbował on rozpraszać piłkarzy z Częstochowy, robiąc do nich miny oraz śmiejąc się. Gorzej było ze zgadywaniem stron, w które poszczególni rywale strzelali. Na szczęście młodego bramkarza do zwycięstwa wystarczyła tylko jedna interwencja. Wcześniej zawodnicy obu drużyn strzelali bardzo pewnie i w większości przypadków nie dawali bramkarzom szans. Seria rzutów karnych odbyła się przed trybuną, którą zajmowali kibice Rakowa. Ta część stadionu opustoszała bardzo szybko, a zdobywcy pucharu cieszyli się głównie przed własnymi fanami.

PGE Narodowy podczas finału© Tobiasz Kowalski

Josue o Papszunie, Papszun o Mladenoviciu

Podczas świętowania w szatni Legionistów Artur Jędrzejczyk postanowił nagrać relację, którą na żywo można było oglądać na jego koncie na Instagramie. Do kamery podszedł w pewnym momencie Josue i krzyknął: Papszun cry - Portugalczyk ma szczęście, że polski szkoleniowiec najprawdopodobniej nie obejmie w najbliższej przyszłości klubu ze stolicy. Większy szacunek był po meczu widoczny między trenerami drużyn, które zagrały o Puchar Polski. Obaj przyznali, że ich starcie w 15. minucie spotkania to normalna sytuacja, spowodowana szczególnymi emocjami.

Marek Papszun nie gryzł się jednak w język, kiedy został zapytany o incydent, w którym wzięli udział Mladenović i Carlos. Serb uderzył Hiszpana w głowę i pobiegł za szalejącymi za bandą kolegami. Trener Rakowa oraz przyszły szkoleniowiec ekipy wypowiedzieli się o sprawie jednogłośnie, nazywając zachowanie obrońcy Legii “przekroczoną granicą”. Papszun dodał: Wstydziłbym się, gdybym miał takiego Mladenovicia w szatni i na szczęście nie mam. Choć wielki finał zapamiętamy głównie z sytuacji pozaboiskowych, z niecierpliwością czekamy na kolejne starcia stołecznego klubu z najprawdopodobniej przyszłymi Mistrzami Polski.

Reklama