Komentarz: W cieniu tej boiskowej jest też kompromitacja organizatorów

źródło: własne | MK; autor: michał

Komentarz: W cieniu tej boiskowej jest też kompromitacja organizatorów Nie umieli sobie poradzić z niewpuszczeniem Polaków na stadion, doprowadzili do eskalacji, a na końcu zrzucili całą winę na naszych kibiców. DBU pokazało, jak nie organizować meczu...

Reklama

Niektóre spekulacje mówiły, że Polaków na Parken może być nawet 20 tysięcy. Było 20, ale procent. Co piąty widz wchodzący na narodowy stadion w Kopenhadze był Polakiem, choć według norm FIFA powinien być co dwudziesty.

Wiedzieli, ale niewiele zrobili

Najpierw Duńczycy nie wprowadzili ograniczeń w sprzedaży biletów, by na kilka dni przed meczem zwrócić uwagę, że poza regulaminowym sektorem gości (ok. 2 tys. osób) będą tysiące innych widzów wspierających drużynę przyjezdną.

I, dla jasności, nie była to pierwsza tego typu wpadka – wcześniej podobnie nie przewidziano zainteresowania meczem Dania-Albania, co później zaowocowało nerwową atmosferą z uwagi na liczebność Albańczyków. Tymczasem Polska nie tylko jest bliskim geograficznie sąsiadem, ale też wielu Polaków mieszka we wszystkich krajach ościennych i w samej Danii.

Żeby być uczciwym – podczas sprzedaży biletów na duńskie sektory nasi kibice mieli informację, że to miejsca tylko dla osób wspierających Danię, a polskie barwy mogą owocować niewpuszczeniem. Jednak Duńczycy mogli pójść dalej. O ile blokada dla polskich klientów mogłaby być niezgodna z prawem jako dyskryminacja, o tyle zgodne z nim jest np. ograniczenie dystrybucji tylko do osób, które już kupowały bilety na mecze reprezentacji narodowej. Zgodne z prawem czy regułami FIFA jest też powiększenie sektora gości do 10 czy nawet 20%, jak przed meczem z Polską w 2013 zrobili Anglicy. Takich środków jednak nie zastosowano.

Zareagowali w ostatniej chwili

Mimo dużej liczby potencjalnie polskich danych w bazie, Duńczycy dopiero w tym tygodniu wysłali do osób z emailami sugerującymi polskie pochodzenie informację, że mogą zostać niewpuszczone na stadion, jeśli nie będą wspierać Danii. Informacja niby w trzech językach, ale czasu na ewentualny zwrot biletów było bardzo mało. Trudno było się spodziewać, by osoby z biletami, hotelem i przejazdem/przelotem zrezygnowały po takim komunikacie.

Nie wycofali się

Dokładnie tak było – garstka biletów została zwrócona, reszta Polaków postanowiła spróbować. W czwartek, w przeddzień meczu, w obecności przedstawiciela FIFA, Polski Związek Piłki Nożnej próbował rozmawiać z DBU, by nie porywali się na zakaz dla tysięcy Polaków. Zwłaszcza że mecz miało obsługiwać zaledwie 320 stewardów i zadanie było logistycznie niemożliwe do wykonania.

Zaognili sytuację

Gdy pod stadionem zaczynały się tworzyć pierwsze kolejki, Polacy rzeczywiście byli „wyłapywani”, a negatywnie zweryfikowanym przekreślano kod kreskowy, przez co bilet stawał się nieważny. W ten sposób „ukarano” kilkaset osób, z których część nie chciała odpuścić i domagali się wstępu. Przecież nabyli bilety zgodnie z regulaminem sprzedaży. Część z nich została brutalnie potraktowana przez policję. Łącznie w dniu meczu zatrzymano 35 osób z Polski, ale w chwili pisania tego tekstu tylko kilka może mieć postawione zarzuty związane z przemocą.

I tak musieli wpuścić

Duńczycy długo nie odpuszczali, ale pod Parken powstały tak ogromne zatory, że ostatecznie zakaz wstępu na duńskie sektory zniesiono, jak doniósł Polsat Sport. Po meczu DBU podało, że na trybunach było ok. 7 tysięcy Polaków. Te dane padły na oficjalnym briefingu.

A do tego zrazili swoich kibiców

Z powodu nieudolności organizacyjnej i złego zarządzania tłumem niektórzy Duńczycy wchodzili na stadion dopiero przed końcem pierwszej połowy, gdy ich drużyna prowadziła już 2:0. Wielu z nich w mediach społecznościowych zaczęło domagać się rekompensaty od DBU. I tu duński organizator wpadł na pomysł, by wszystkie problemy zrzucić na polskich kibiców...

Na Twitterze DBU napisało: „Niestety, wielu kibiców musiało czekać zbyt długo na wejście na stadion. Doszło do brutalnych walk policji z polskimi kibicami i musieliśmy zadbać, by agresywni polscy kibice nie weszli na stadion”.

Na szczęście wśród komentujących to uzasadnienie Duńczyków nie brakuje głosów, że Polacy są używani jako wymówka przez duńską federację, ponieważ problemy ze wstępem nie ograniczały się do okolicy, gdzie doszło do interwencji policji, ani nie skończyły się po rezygnacji z „szukania Polaków”. Co więcej, są duńskie głosy sprzeciwu przeciwko nazywaniu Polaków agresywnymi, ponieważ ogromna większość naszych kibiców zachowywała się dobrze, co uwadze miejscowych nie umknęło, gdy wspólnie stali w tych samych kolejkach. Oczywiście nie brakuje też głosów niezadowolenia, że część duńskich fanów znalazła się w sektorach, gdzie Polacy głośno dopingowali, choć miały to być sektory miejscowych.

Ten tekst może wydawać się wyjątkowo jednostronny, w końcu każdorazowa wizyta drużyna z dużą społecznością podróżujących lub mieszkających lokalnie kibiców to wielkie wyzwanie dla organizatorów. To prawda, ale DBU wyjątkowo sobie z tym wyzwaniem nie poradziło.

Najpierw dopuścili do tego, by Polacy masowo kupowali bilety i od pierwszych dni dystrybucji wiedzieli, że w systemie jest wiele polskich adresów email. Nie robili z tym nic. Dopiero na trzy dni przed meczem napisali do Polaków (a i tak nie do wszystkich), że bilety są „zablokowane” i mogą podlegać tylko zwrotowi pieniędzy. Nie można się dziwić, że ludzie nie zrezygnowali, bo kto z Was zrezygnowałby po wykupieniu wyjazdu z Polski, Niemiec, Norwegii czy Wielkiej Brytanii?

Duńczycy mieli szansę wycofać się z groźby niewpuszczenia na mecz, gdy zobaczyli, że prawie nikt nie zwrócił biletów. Tego też nie zrobili, a mimo to nie zwiększyli nawet liczby pracowników do obsługi meczu, choć mieli obowiązek spodziewać się komplikacji. W ostatecznym rozrachunku i tak musieli prawie wszystkich Polaków wpuścić, ale doprowadzili przy okazji do poważnego zagrożenia bezpieczeństwa pod bramami, a tysiącom swoich kibiców utrudnili wstęp na stadion. Pozostaje im się cieszyć, że świetny wynik na boisku przyćmił problemy organizacyjne...

Michał Karaś

Tekst wyraża subiektywną opinię autora i nie musi być zbieżny z poglądami redakcji/wydawcy. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, wypowiedz się na facebooku lub prześlij odpowiedź na adres: michal@stadiony.net.

Reklama