Komentarz: O kibicach wśród (nie)normalnych ludzi

źródło: własne; autor: michał

Komentarz: O kibicach wśród (nie)normalnych ludzi Kto zaczął bijatykę? To nie nasz problem, niech się tym zajmie sąd. Naszym problemem jest, jak to wszystko się skończy. A wygląda na to, że znów najbardziej oberwie się ludziom chodzącym na mecze. Problem „niebezpiecznych stadionów” przybiera na sile nawet po przepychankach na plaży...

Reklama

Jeśli wierzyć mediom, cała Polska żyje problemem „kto zaczął”. Publikujący w mediach bliższych rządowi wciąż są przekonani, że to kibole. Publikujący w mediach prawicowych i konserwatywnych – że Meksykanie. A wszystko to zanim sprawa została poddana głębszej analizie.

Ale jakie to ma znaczenie? W niedzielę doszło do bijatyki kilkudziesięciu osób (nie mylić z bitwą kilkuset, jak relacjonowały co bardziej sensacyjne media) i obie strony pewnie są jej winne. Bo trudno uznać kopanie leżącego za obronę honoru kobiety, podobnie jak trudno nazwać uderzenie kobiety, atak nożami czy butelkami za gościnną wizytę przyjaciół z Meksyku.

Ot, pobili się. I szczerze mówiąc – nie takie bijatyki zdarzają się na polskich festynach, w dyskotekach, na osiedlach. Marne to pocieszenie, ale trzeba się spytać, co ta bijatyka zmienia w kwestii bezpieczeństwa publicznego? Niewiele, właściwie nic. To wyłącznie incydent i to z rodzaju wyjątkowo rzadkich, bo gdyby ktoś przed weekendem zasugerował, że kibice Ruchu Chorzów na plaży w Gdyni będą się bić z meksykańskimi marynarzami, to brzmiałoby to jak historia z sufitu, kompletnie surrealna.

I ten incydent pozostałby tylko incydentem, gdyby nie apokaliptyczne relacje i skandalicznie niski poziom debaty publicznej w Polsce. Posłowie już wykorzystali sprawę politycznie, stając albo po stronie „bezpieczeństwa normalnych ludzi”, albo „patriotów w niebieskich koszulkach”.

Minister spraw wewnętrznych udzielił wypowiedzi, za którą wyśmiała go nawet policja, a w normalnym demokratycznym kraju czekałaby go dymisja. „Dla mnie kluczowe pytanie brzmi: jak to się stało, że kibole znaleźli się wśród normalnych ludzi?”. A dla mnie kluczowe pytanie brzmi z kolei, w jaki sposób minister rozgranicza ludzi normalnych i nienormalnych, nie znając nawet jeszcze szczegółów zdarzenia?! Jakim prawem już feruje wyroki, kiedy ma reprezentować prawo i bezpieczeństwo w kraju, gdzie wyrokami zajmują się sądy? O ile wiem, sytuacja w której kilkaset osób przyjeżdża na mecz i może przed tym meczem chodzić po mieście (a w dodatku robi to do czasu bójki bez incydentów) to właśnie normalność. Nienormalnością jest przetrzymywanie ludzi i ich izolacja na podstawie założenia z góry, że mogą sprawiać kłopoty – a tego chce minister.

Sprawa jest naprawdę prosta i powinna być zamknięta w tydzień lub dwa: doszło do incydentu, ustalamy winnych i są poddani karze. To kilkadziesiąt osób ujętych na kamerach monitoringu – czy sprawny i rzetelny proces to naprawdę oczekiwanie na wyrost?

Tymczasem w Polsce różnej maści „eksperci” uznali, że znają się na problemie najlepiej, bo może nie zajmują się społecznym zjawiskiem kibicowania czy bezpieczeństwem, ale byli kiedyś na plaży... Agaton Koziński z „Polska The Times” uznał, że „tak naprawdę w Polsce piłką nożną interesują się głównie ludzie z marginesu społecznego”. On pewnie interesuje się golfem i squashem, czyli sportami ludzi normalnych, brzydzących się publicznym transportem, jedzących poprawnie bezę i takie tam. Czy można być aż tak oderwanym od rzeczywistości, by miłośników piłki nożnej z marszu wrzucać do worka z napisem „margines społeczny”? W kraju, gdzie najważniejsze mecze ogląda ponad 10 mln mieszkańców? Duży mamy ten margines.

Skoro tak uwłaczających myśleniu poglądów dopuszczają się i minister, i dziennikarze (przykładów podobnie głupich uogólnień jest znacznie więcej, ale nie widzę sensu w promowaniu głupoty), to można być pewnym, że czkawką odbije się ta cała szopka wokół wydarzeń z Gdyni wszystkim normalnym ludziom chodzącym na stadiony na co dzień. Tak jak odbiła im się czkawką ostatnia krucjata władz przeciwko kibicom. To zwykli ludzie muszą robić sobie „więzienne” zdjęcia do karty kibica, legitymować się po parę razy, dawać obszukiwać i monitorować non stop, już 200 metrów od stadionu.

I to oni są najczęściej adresatami zakazów stadionowych. Za zajęcie niewłaściwego krzesełka, stanie na schodach, wniesienie puszki piwa, użycie wulgaryzmu i tym podobne zbrodnie. Zapytajcie w krajowej komórce policji ds. imprez masowych, ile zakazów nałożono w Polsce na prawdziwych chuliganów, tych dopuszczających się aktów nienawiści czy przemocy. Na prowodyrów, których wszyscy są w stanie wskazać palcem, ale nikt ich nie rusza. Nie odpowiedzą Wam, bo nie umieją. Mi nie odpowiedzieli, nie mieli takich danych. Im chodzi o liczbę wydanych wyroków, nie o ich racjonalność. O statystyki dla opinii publicznej, nie o prawdziwą wojnę z chuligaństwem.

Skoro więc dzień po bijatyce na plaży mówi się o zaostrzeniu prawa na stadionach, trzeba sobie też zadać pytanie, po co ono ma być zaostrzane. Przecież już jest jednym z najbardziej restrykcyjnych praw tego rodzaju na świecie. Może po prostu wypadałoby ruszyć tyłki i zabrać się za eliminowanie bandytów, a nie pozorowanie walki przez sztuczne zapychanie statystyk karami za czyny o zerowej szkodliwości?

Niestety, takiego działania nie powinniśmy się spodziewać. Minister Sienkiewicz postanowił karmić ludzi bajkami zamiast działać naprawdę przeciwko bandytom. I to w dodatku bardzo przewrotnymi – zdaniem ministra bójka na plaży czy niedawne incydenty z Łomianek to... sukces! „Doprowadziliśmy do sytuacji, w której bandyterka schodzi niżej, do niezabezpieczonych lig wojewódzkich, gdzie kluby nieposiadające odpowiednich środków na ochronę i ogrodzenie są w zupełnie innej logice. Wydarzenia w Łomiankach pokazują, że udało się z najważniejszych imprez w Polsce wypchnąć bandytów, stąd rozwinęły się one w innych przestrzeniach”.

Mam wrażenie, że to minister żyje w jakiejś innej przestrzeni. MSW przy okazji bijatyki postanowiło pochwalić się, że ma sukcesy? I że takim sukcesem jest zepchnięcie bandytów do niższych lig? Przecież jedynym autorem tego „sukcesu” jest Ireneusz Król, który zniszczył Polonię Warszawa i blokując jej możliwość uzyskania licencji na wyższe ligi sprawił, że wydarzenia z Łomianek miały miejsce właśnie w Łomiankach, a nie na Ursusie Warszawa czy w Nowym Dworze Mazowieckim...

Tekst wyraża subiektywną opinię autora i nie musi być zbieżny z poglądami redakcji/wydawcy. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, prześlij odpowiedź na adres: michal@stadiony.net.

Reklama