Ich Euro: Joe (1)

źródło: własne; autor: michał

Ich Euro: Joe (1) Opadł kurz, ale my o Euro 2012 nie zapominamy, jak na pewno wielu z Was. Zapytaliśmy pięć osób z różnych krajów i środowisk, jak wyglądało ich Euro. Wszyscy jeździli po Polsce, ale każdy ma inną historię. Zaczynamy od Joe, który przyjechał jako członek najlepiej ocenianej grupy kibiców – Irlandii.

Reklama

„Ich Euro” to nazwa naszego mini cyklu wywiadów z piątką kibiców z różnych krajów. Co drugi dzień będziemy prezentować kolejny tekst z serii. Chodziło nam o poznanie opinii obcokrajowców (i nie tylko) o turnieju, miastach-gospodarzach i organizacji. Turyści z zagranicy czasem boją się zapuszczać na wschód od Niemiec (dzięki, BBC), więc tym ważniejsze jest, jakie wrażenia zabiorą ci, którzy przyjechali. Na początek zapraszamy na rozmowę z Joe McCarthym, któremu trudno było znaleźć jakiekolwiek znaczące mankamenty.

Stadiony.net: To Twój pierwszy raz w Polsce?

Joe: Tak, pierwszy. I niezwykle miło go wspominam! Ludzie przyjaźni, infrastruktura doskonała, a miasto samo w sobie fascynujące.

Gdybyście wyszli z grupy, Irlandia grałaby na Ukrainie. Pojechałbyś tam?

Możliwe, ale nie wydaje mi się. Zarezerwowaliśmy bilety powrotne jeszcze w styczniu, a po fazie grupowej byliśmy wykończeni!

Zrozumiałe, skoro spędziliście w Poznaniu aż dwa tygodnie. Jak byś ocenił miasto?

Dokładnie, poza jednym dniem w Gdańsku byliśmy w Poznaniu dwa tygodnie. Ludzie byli cierpliwi i otwarci. Wolontariusze bardzo pomocni i pod koniec pobytu znałem polski już na tyle, by zamówić jedzenie, napoje czy zapytać o drogę. Infrastruktura bardzo dobrze zorganizowana, autobus pod hotelem zawsze o czasie, a tramwaje jeździły często. Ceny za posiłki i napoje bardzo rozsądne (w porównaniu do Irlandii!), a polska kuchnia mi pasuje.

Takich wzajemnych podziękowań było naprawdę sporoTakich wzajemnych podziękowań było w Poznaniu naprawdę sporo. Fot: Joe McCarthy

Dwa tygodnie to znacznie dłużej niż trwa typowa wyprawa na mecz. Dużo zwiedzaliście?

Prawdę mówiąc, nie robiliśmy wiele poza oglądaniem meczów w rynku lub strefie kibica. Planowaliśmy wypad do zoo, ale jakoś nigdy do niego nie doszło.

Ale zdajesz sobie sprawę, że irlandzcy kibice są dość powszechnie (zwłaszcza w Polsce) stawiani za przykład dla innych. „Fields of Athenry” w meczu z Hiszpanią przyprawia o gęsią skórkę. Wam też tak się to podobało?

Trudno powiedzieć, żeby się podobało, w końcu przegrywaliśmy wtedy 0:4. Ale to był wyjątkowy moment. To było coś naturalnego między kibicami – nikt tego nie organizował, ale wszyscy wiedzieli, co mamy robić. Nie sądziłem, że to będzie trwało tak długo, ale śpiewaliśmy i śpiewaliśmy. Nie sądziłem też, że odbije się to takim echem, a słuchanie jak polscy kibice śpiewają to dla nas w rynku to nawet lekcja pokory.

Pożegnanie i podziękowanie dla IrlandczykówHappening zorganizowany dla Irlandczyków w Poznaniu. Fot: Joe McCarthy

Poza irlandzkimi kibicami, jak oceniasz fanów pozostałych reprezentacji z Poznania? Włochów było chyba mało, a Chorwatom zdarzały się incydenty. Jak Tobie układało się z innymi kibicami?

Moje wrażenie o Włochach jest takie samo – było ich bardzo mało, nawet w dniu meczu ich drużyny. Chorwaci byli świetni, przyłączali się do śpiewów i uczyli naszych pieśni, a i ja śpiewałem z nimi. Za to żadnych kłopotów z ich udziałem nie widziałem.

Fani różnych reprezentacji na poznańskim rynku.Fani różnych reprezentacji mieszali się na poznańskim rynku. Fot: Joe McCarthy

A jak wyglądało przygotowanie do imprezy na samym stadionie?

Organizacja była w porządku, tylko nie było co robić pod stadionem – żadnych restauracji, barów, itd. Atmosfera była cicha, ale wewnątrz się poprawiała. Z powrotem do centrum nie było problemów, bo tramwaje po meczu jeździły regularnie.

Chodziłeś już na mecze Irlandii na Aviva Stadium. Jak byś porównał te dwa obiekty? I przy okazji – Irlandczycy mówią na nowy stadion Aviva Stadium czy wolą tradycyjną nazwę, Lansdowne Road?

Tak, na Avivie byłem wiele razy. Mieszkam w Dublinie więc dostać się tam to dla mnie żaden problem, w porównaniu do ludzi z innych miast. I mówię na niego Aviva Stadium, choć niektórzy rzeczywiście używają starej nazwy. Ja używam nowej, bo jest oficjalna, ale chyba żadna z nich nie obraża niczyich uczuć. Co do stadionów, to dla mnie są równorzędne. Aviva jest większy, ale to stadion narodowy, więc można się tego spodziewać. Ale z drugiej strony, bardzo chętnie obejrzałbym też mecz Polski w Poznaniu! W Dublinie jest znacznie lepiej zagospodarowane otoczenie – puby, restauracje, itd. – a w Poznaniu wielu ludzi przed i po meczu po prostu stało. Połączenie tramwajowe jest znakomite, ale powinna być lepsza informacja, bo nie mieliśmy po meczu pojęcia o odjazdach dopóki nie zobaczyliśmy samych tramwajów. Aviva jest lepiej położona, 10-15 minut spacerem od centrum, a do tego świetnie obsługiwana przez autobusy, szybką kolei i taksówki.

Joe McCarthyNasz rozmówca: Joe McCarthy. Ma 32 lata i mieszka w Dublinie. Pochodzi z Limerick, 100-tysięcznego miasta ok. 180km od stolicy. Programista komputerowy prowadzący w wolnym czasie serwis ze statystykami piłkarskimi. Lubi siłownię, pływanie i oczywiście futbol – w każdy czwartkowy wieczór gra ze znajomymi z pracy. Latem grywa też w rugby.

Reklama