Komentarz: O kwalifikacji czynu, czyli czym chuligaństwo jest, a czym nie jest?

źródło: własne; autor: bartosz

Policjanci w skrajny sposób nazywają tych spośród kibiców, którzy używają pirotechniki na stadionach. Podczas spotkań Zagłębie – Legia i Lech – Zagłębie zostały odpalone race na trybunach. Osoby za to odpowiedzialne określono mianem chuliganów.

Reklama

Radykalny pan policjant i zmiana znaczenia słowa chuligan

- Po zamieszkach w Bydgoszczy, do których doszło wiosną, nie możemy sobie pozwolić na pobłażanie chuliganom - mówi „Głosowi Wielkopolskiemu” Krzysztof Jarosz, komendant wojewódzki policji w Poznaniu. - Dlatego poleciłem wyjaśnić, kto w poniedziałek wniósł i odpalił petardy. Następnie osobom, które złamały prawo, będą stawiane zarzuty - dodaje komendant.

Po meczu Lech – Zagłębie chuliganami zostali nazwani kibice poznańskiej jedenastki. Mimo, że mecz odbył się w spokojnej atmosferze, funkcjonariusze wychodzą przed szereg. Oto ci stojący na straży porządku publicznego chcą ukarać bandytów, którzy – ich zdaniem – zakłócili przebieg widowiska sportowego. Podobne komentarze policjanci wypowiadali po spotkaniu Legii w Lubinie, kiedy to stołeczni fani również odpalili race.

W dzisiejszej nowomowie policjantów i niektórych dziennikarzy zmieniło się znaczenie słowa „chuligan”. Od niedawna czyn chuligański to nie tylko ten niezgodny z przyjętymi normami społecznymi, taki jak np. branie udziału w bójkach. Teraz chuligaństwem nazywa się wszystkie zachowania, które policja i frakcja rządząca w państwie uważają za niedopuszczalne. Pomiędzy uczestnikami zadym a kreatorami opraw został postawiony znak równości.

Kogo (nie) nazywać chuliganem?

Nijak do tego ma się fakt, że większość bywalców sportowych aren chwali oprawy z udziałem rac świetlnych i petard. Że do niedawna te elementy były nieodłączną częścią zawodów. Dziś ci, którzy z kibicowaniem do tej pory nie mieli wiele wspólnego, mówią co jest dopuszczalne, a co nie. Bandytami nazywa się fanów, którzy zainwestowali pieniądze w stworzenie oprawy. Bandytami nazywa się tych, którzy wyprowadzają polski mecz do rangi spektaklu.

Z kolei wszyscy mają świadomość, że nie zawsze tak było. Sprowadzeni dziś na margines kibice jeszcze do niedawna byli wychwalani przez postronnych obserwatorów za tworzenie opraw meczowych, także – a może zwłaszcza – tych z udziałem pirotechniki.

Ktoś zapyta –  dlaczego policja miałaby obchodzić się inaczej  z fanatykami, w momencie gdy polskie prawo tego zabrania? Otóż, skoro zawsze stała w opozycji do kibiców, to też nikt nie spodziewa się, że za pirotechnikę nie będzie się pociągniętym do odpowiedzialności. Niemniej ani policjant, ani dziennikarz, nie ma prawa nazywać takiego przewinienia chuligaństwem.

Odpalanie rac nie narusza warunków współżycia społecznego, zwłaszcza na stadionie. Nie jest też działaniem agresywnym i nie zakłóca w znaczący sposób przebiegu spotkania. Wprowadzenie nowego prawa nie zmieni ot tak obyczajów stadionowych i nie sprawi, że bywalcy polskich aren z dnia na dzień zaczną postrzegać jednostkę korzystającą z pirotechniki jako persona non grata. Dlaczego więc nagminnie wypacza się znaczenie terminu chuligan?

Kibicowanie spontaniczne vs. reglamentowane

Problem ten poruszyli socjologowie Antonowicz, Kossakowski i Szlendak w swojej pracy pt. „Ostatni bastion antykonsumeryzmu? Kibice industrialni w dobie komercjalizacji sportu”. Według autorów postępująca komercjalizacja na trybunach prowadzi do wyplenienia zachowań spontanicznych. Takich, których władza nie może kontrolować. Za przykład niech posłuży odpalanie środków pirotechnicznych, głośny, żywiołowy doping, czy nawet oglądanie spotkań w pozycji stojącej.

Patrząc na mecze piłkarskie – z punktu widzenia np. działaczy sportowych, jednostka spokojniejsza, dla której mecz kończy, bądź zaczyna się wraz z gwizdkiem sędziego, jest łatwiejsza do kontrolowania. Nie będzie sobie rościć prawa do zarządzania drużyną, nie będzie wykrzykiwać podczas meczów postulatów politycznych. Zawody się skończą, konsument idzie do domu. Kibic zostaje i nierzadko niepokoi właścicieli klubów, czy polityczny establishment.

Wpływa to negatywnie na możliwość generowania większych dochodów. Niezadowolony fanatyk może doprowadzić np. do bojkotu udziału w zawodach, czy zakupów towarów czy usług, z których zyski czerpią działacze. Konsument akceptuje zastaną sytuację. Klub nie jest dla niego wartością samą w sobie. Ważniejsze dla niego są doznania, jakich dostarcza sport.

Zaniepokojone specyfiką ruchów kibicowskich mogą być nie tylko podmioty związane stricte z futbolem. Spójrzmy też na wydarzenia tegoroczne z polskiego podwórka. Oprawy podczas wiosennego meczu Lech – Legia krytykowały posunięcia rządu, a także Adama Michnika.

Konsument nie uczestniczy w takich przedsięwzięciach, nie tworzy opraw i nie ma szans zdobycia popleczników, przy okazji prezentacji swojej krytyki, czy postulatów. Dla rządu stadion to też medium, które może pozytywnie bądź negatywnie wpływać na jego polityczne poparcie. Arena pełna klientów oznacza też większy spokój także dla władz państwowych.

Instytucje mające wpływ na pozytywne bądź negatywne – w ocenie członków instytucji – zjawiska uciekają się do stosowania sankcji wobec tych, którzy zachowują się sposób niepożądany. Np. poprzez zakazy stadionowe za odpalanie rac, czy nawet mniejsze przewinienia jak przeklinanie czy palenie papierosów. Stosuje się też kary finansowe dla klubów za niezgodne z regulaminem przyśpiewki kibiców. Najlepszym „batem” jest restrykcyjne prawo, które przewiduje sankcje za te zachowania, które władzy sportowej i politycznej są nie na rękę. Jak to.

Ultrasi Wisły w meczu z Legią jeszcze na starym stadionie

W celu zaostrzenia prawa dotyczącego imprez masowych trzeba przekonać społeczeństwo, że kibice to jednostki niebezpieczne. W związku z tym należy powoli działać na szkodę fanów, np. za pośrednictwem mediów czy aparatu policyjnego. Na początku jako niepokojące przedstawiać te zachowania, które kojarzą się jednoznacznie negatywnie, np. starcia na trybunach, by potem rozszerzyć je na inne, spontaniczne, takie jak prezentowanie opraw, głośny żywiołowy doping, czy stanie podczas meczów (które np. w Anglii jest zabronione w najwyższych ligach).

Trzeba wykorzystać każde zjawisko związane ze spontanicznym kibicowaniem, które większości odbiorcom przekazu medialnego będzie kojarzyć się w negatywnie. Dzięki dobrze rozegranej kampanii przeciwko „kibolom”, władze są w stanie postawić znak równości pomiędzy takimi aspektami uczestnictwa w widowisku sportowym jak starcia chuligańskie oraz odpalanie pirotechniki, regularny doping, czy nawet oglądanie spotkań na stojąco.

Ten trend pojawił się już w Polsce. Wspomniana na wstępie kategoryzacja stadionowych pirotechników jako chuliganów, czyli osoby kojarzące się pejoratywnie, to właśnie przejaw takich tendencji. Policja nazywa ultrasów chuliganami, mimo że wcześniej nikt ich jako takich nie postrzegał. Społeczeństwo, któremu rządzący, czy funkcjonariusze policji ciągle będą wpierać, że np. odpalenie rac na stadionie to czyn niebezpieczny, dewiacyjny, w końcu zaakceptuje ich punkt widzenia i poprze zaostrzenie przepisów dotyczących imprez masowych.

Wzmocnieniem politycznych działań, w przypadku polskim będą też nadgorliwe działania niektórych dziennikarzy. Np. w centralnej „Gazecie Wyborczej” niemal wszyscy trudniący się pisaniem nt. specyfiki polskich meczów piłkarskich, uważają kibiców zaangażowanych za chuliganów. Pracownicy „GW” wielokrotnie przyznawali – w bardziej lub mniej zawoalowanej formie – że  najlepsze stadiony to te, na których panuje spokój i nie ma żywiołowej atmosfery. Przy okazji większości ważnych meczów, regionalne oddziały „Gazety” publikują teksty, które szkalują fanów i to nawet w większym stopniu, niż nazwanie ich chuliganami.

Publicyści potrafią też być bardzo drobiazgowi. Pilnują niekiedy, by czytelnikom nie umknęło choćby najmniejsze wykroczenie, jakie miało miejsce przed, w trakcie, czy po meczu. Np. w Lublinie publikowano teksty nt. niewłaściwego przechodzenia fanów Motoru przez ulicę. Przed spotkaniem Legia – PSV poinformowano o zatrzymaniu trzech osób ubranych w barwy Legii, które zachowywały się agresywnie. Społeczne znaczenie tych wykroczeń jest znikome, niemniej ciągłe informowanie o tego typu przypadkach może drastycznie pogorszyć wizerunek „kiboli”. „Gazeta Wyborcza” na złą markę polskiego fana pracuje od lat. M.in. dzięki temu, niedawno wprowadzone, restrykcyjniejsze prawo dotyczące organizacji imprez masowych, zyskało społeczną aprobatę.

Skorelowane działania przedstawicieli mediów, czy establishmentu mogą zaowocować wystąpieniem w kraju silnych nastrojów anty-kibicowskich. Fan będzie jednostką niechcianą, a politycy będą mogli spokojnie wprowadzać akty nakazujące zachowywanie się podczas meczów w ściśle określony sposób.

Nazywanie chuliganami osoby odpalającej race, to część szerszego procesu, mającego na celu represjonować kibiców. Czy proces ten ma doprowadzić do pełnej teatralizacji trybun? Nie wiadomo. Z pewnością jednak już udało się zakazać części zachowań, które do tej pory były standardem na naszych arenach. I – co ważniejsze – wprowadzenie nowych zasad odbyło się bez większego sprzeciwu społecznego, jeśli nie liczyć protestów samych „kiboli”.

Tekst wyraża subiektywną opinię autora i nie musi być zbieżny z poglądami redakcji/wydawcy. Jeśli chcesz na niego odpowiedzieć, prześlij odpowiedź na adres: michal@stadiony.net.

Reklama