Dlaczego lekkoatletyczny miałby oznaczać „nie piłkarski”?

źródło: Nowosci.com.pl; autor: michał

Michał Żurowski z toruńskich „Nowości” punktuje krytyków bydgoskiego stadionu. „W sobotę podczas transmisji z finału Pucharu Niemiec (Schalke 04-MSV Duisburg 5:0), zastanawiałem się, czy oglądają go także wszyscy ci mądrale, którzy po meczu Legia-Lech tak ochoczo dyskwalifikowali stadion Zawiszy” – pisze w komentarzu do haseł padających po finale Pucharu Polski.

Reklama

„Takie finezyjne myślenie: jak jest bieżnia, znaczy - stadion nie dla piłki. Na pewno nie dla tej dużej. Jakoś dziwnie szybko zapomnieli nie tylko o meczach reprezentacji (bezpiecznie na Zawiszy rozegranych), ale i o ubiegłorocznym finale Pucharu Polski - organizacyjnie bez zarzutu. Teraz jednak, gdy trafił się pretekst, a w czterech miastach wyrastają w bólach obiekty na „Euro 2012”, mądrale postanowili wydać na Zawiszę wyrok” – pisze Michał Żurowski na Nowosci.com.pl. Ma na myśli osoby, często ze świata polityki, które twierdziły, że stadion w Bydgoszczy nie nadawał się do organizacji meczu piłkarskiego, bo ma bieżnię, więc nie jest piłkarski.

Takie rozumowanie spotkało się z krytyką władz i mediów w Kujawsko-Pomorskim, a „kropkę nad i” postawiło według Żurowskiego wielkie widowisko z Berlina, gdzie Schalke rozgromiło MSV Duisburg w finale Pucharu Niemiec. Tam stadion też jest lekkoatletyczny, też nie ma wysokich ogrodzeń, a jednak nic się nie działo. Czyli jednak istnienie bieżni nie jest magnesem dla chuliganów – bo i czemu miałoby być?

„Piszę o tym nie po to, by porównywać (broń Boże) Zawiszę do Stadionu Olimpijskiego, ale by pokazać absurdalność takich tanich recept i bezrefleksyjnych wyroków. Zachowując właściwe proporcje, zgódźmy się co do jednego - czy to Berlin, Bydgoszcz, Toruń czy Zła Wieś Wielka, udana lub nieudana organizacja meczu zależy od ludzi. Od ich profesjonalizmu, albo ignorancji. Od konsekwencji w egzekwowaniu prawa. I od przekonania tych, którzy chcieliby to prawo naruszyć, że zostaną nieuchronnie ukarani. Gdyby np. kibice Schalke wiedzieli, że mogą sobie wbiegać na boisko po każdej bramce, sobotni mecz byłby pięciokrotnie przerywany. Gdyby tamtejsza ochrona miała poczucie, że nie grozi jej dotkliwa kara umowna czy zerwanie kontraktu z piłkarską federacją, albo nawet „wilczy bilet” na kilka najbliższych lat, pewnie i w Niemczech bramkarze ćwiczyliby teraz nowy sposób obrony rzutu karnego. Z kibolami na plecach.”

Cały materiał na Nowosci.com.pl

Reklama