Szwajcaria: Nowoczesny stadion prawie doprowadził klub do upadku

źródło: SwissInfo.ch / własne; autor: michał

Miały być nowe możliwości biznesowe i dynamiczny wzrost przychodów. Ale otwarcie nowej areny przez najstarszy klub w Szwajcarii doprowadziło go na granicę bankructwa w zaledwie 2 lata. Co ciekawe, wcale nie z powodu braku widzów.

Reklama

Kibice Lecha powinni doskonale ten obiekt pamiętać, bo właśnie na nim latem 2008 roku oglądali rewanż z „bezdomnym” Grasshoppers Zurych. Miejscowe Sankt Gallen, które ma już 131 lat, zaczynało wtedy sezon w drugiej lidze. Inauguracja stawianego za 340 mln franków (wtedy ponad 800 mln zł) obiektu piłkarskiego wypadła więc w wyjątkowo trudnym momencie.

Cena za AFG Arenę była bardzo wysoka, choć stadion mieści zaledwie 19 690 widzów. Zintegrowano z nim jednak pokaźne centrum handlowe, centrum konferencyjne oraz parkingi – to one są winne wzrostowi kosztów. Kolejne 70 milionów pochłonęło przygotowanie infrastruktury drogowej wokół obiektu. I choć widownia mimo spadku do drugiej ligi dopisywała (aż 12 470 osób na mecz, podczas gdy kolejny zespół gromadził ledwo 2600), a część handlowa szybko rozpoczęła działanie, Sankt Gallen zaczęło popadać w poważne problemy.

Inwestycję obciążały zwłaszcza strefa VIP na stadionie (nikłe zainteresowanie) i zbyt mała liczba wydarzeń biznesowych w centrum konferencyjnym. A inwestycję trzeba było spłacać. Kłopoty były tym bardziej odczuwalne, że klub nie miał osobnej spółki do zarządzania częścią komercyjną – wszystko nadzorował jeden podmiot. Kiedy więc biznesowa działalność AFG Areny kulała, w dół ciągnęła też klub sportowy.

Podobny scenariusz może się zrealizować w polskich klubach? Skomentuj na facebooku »

Złe zarządzanie powodowało długi, a te niedawno sięgnęły 16 mln franków. To z kolei spowodowało, że Sankt Gallen stanęło przed widmem bankructwa i degradacji z powodów organizacyjno-finansowych. Władze ligi SFL zagroziły jesienią, że jeśli klub szybko nie zrestrukturyzuje się i nie pozbędzie długów, podzieli losy Servette Genewa czy FC Lousanne, które spadły do trzeciej ligi odpowiednio w 2005 i 2003 roku. W obu tych przypadkach zadłużenie było mniejsze niż w Sankt Gallen.

Tydzień temu wydawało się, że ostatni gwóźdź do trumny wbili miejscy radni, którzy odrzucili wniosek o publiczne dofinansowanie klubu. Propozycja zakładała, że długi zostaną spłacone przez banki, prywatnych inwestorów i władze publiczne. Te ostatnie odmówiły jednak wyłożenia 2 mln franków, a i kanton Sankt Gallen nie zdecydował się wesprzeć projektu finansowo.

Brak publicznych pieniędzy nie zatrzymał jednak planu naprawczego. Głębiej do kieszeni sięgnęli miejscowi biznesmeni, którzy postanowili uratować klub sami. Na ich czele stanął potentat z branży medialnej Dölf Früh, który sam dał 2,7 mln. Za tę pomoc otrzymał stanowisko prezesa w klubie. Ponad 7 mln dali pozostali przedsiębiorcy, a banki zgodziły się odpisać od długu kolejne 5 mln. Klub wystąpił też do kantonu o następne 4 miliony, które mają pomóc w powrocie do normalności. Decyzja ma zapaść za ok. tydzień.

Sankt Gallen ma już czyste konto. Co więcej, klub przeprowadził wymaganą w planie naprawczym restrukturyzację i rozdzielił działalność sportową od zarządzania stadionem poprzez utworzenie operatora dla AFG Areny. Widmo degradacji wciąż jednak jest – SFL do 15 listopada czeka bowiem na szczegółowy raport i jak zapewnił przedstawiciel władz piłkarskich, Sankt Gallen musi najpierw udowodnić, że przedstawiony plan działa.

Reklama